Witaj :)

NOWY POST:


Witam serdecznie na moim blogu!
Jestem początkującą blogerką, ale postanowiłam spróbować tutaj swoich sił, by rozwijać i łączyć swoje dwie największe pasję - pisarstwo i sport. Chciałabym na tym blogu podzielić się z Wami swoją wiedzą na temat sportu, własnymi doświadczeniami, spostrzeżeniami... Chcę swoim przykładem pomóc zmotywować się innym do rozpoczęcia nowego rozdziału w swoim życiu. Z góry już zapowiadam, że wkroczenie na tą drogę jest bardzo ryzykowne i niebezpieczne. Bo kiedy tylko zasmakujesz sportowego, zdrowego, aktywnego stylu życia, to zakochasz się w nim tak jak ja i nie będziesz potrafiła wrócić do kanapowej przeszłości. Niestety, będziesz musiała zainwestować w nową parę butów, kiedy tamte zedrzesz już na kolejnym maratonie i nieograniczony zapas wody do picia. Dodatkowo staniesz się zupełnie nową osobą - bardziej pewną siebie, radosną i energiczną. Zaakceptujesz swoje niedoskonałości, ale nie pogodzisz się z nimi, Twoja wola walki będzie codziennie zmuszać Cię do budowania coraz lepszej, coraz doskonalszej wersji siebie. I w końcu ją osiągniesz. Ale wiesz co? Czuję, że na tym nie poprzestaniesz! :)

To może kilka słów o mnie. Nie za dużo, bo moja biografia nikomu nie jest potrzebna, ale chcę być z Wami otwarta, dlatego musicie mnie poznać. Mam na imię Gabriela i mieszkam na południu Polski, w małej uroczej miejscowości Rabka-Zdrój. Mam 16 lat i od września rozpocznę naukę w liceum. Moją największą pasją jest sport, a najukochańszą dyscypliną lekkoatletyka. Należę do klubu sportowego MKS Rabka-Zdrój Korzeniowski.pl, gdzie na co dzień trenuję bieganie. Jestem "długasem" - "zawodowo" biegam na stadionie dystanse od 1000m do 3000m. W przyszłości jednak planuję zwiększyć dystans i powalczyć na biegach ulicznych. Oprócz biegania uprawiam także inne sporty. W swoim życiu miałam do czynienia z wieloma dyscyplinami. Przez kilka lat w dzieciństwie trenowałam jujutsu w Akademii Sztuk Walki "Tengu", przez 3 lata należałam do klubu pływackiego "Sokół" w Myślenicach, a także do klubu siatkarskiego w ognisku "Carlina". W szkole podstawowej niezwykłą wagę przykładałam do gier zespołowych, moim oczkiem w głowie była piłka ręczna, do której żyłkę odziedziczyłam po tacie - sam kiedyś trenował ten sport. Z moją posturą miałam dobre warunki do szczypiorniaka i rzeczywiście, spore osiągnięcia w tej dyscyplinie. Od małego byłam dzieckiem o uwarunkowaniach genetycznych skłaniających się raczej do pulchnej, aczkolwiek drobnej sylwetki. Ze względu na niski wzrost miałam marne szansę na przyszłość w branży siatkówki, a z piłki ręcznej musiałam zrezygnować z przyczyn technicznych - po prostu nigdzie w okolicy nie trenuje się tego sportu. Był także taki okres, gdy zapałałam wielką miłością do piłki nożnej, aczkolwiek był to krótki czas. Nadal lubię ten sport, ale nie jest już moim oczkiem w głowie. W zasadzie odpowiada mi każdy typ gier zespołowych, zwłaszcza koszykówka, gdzie całkiem nieźle sobie radzę pomimo niskiego wzrostu. Właściwie jedynym sportem, za którym nie przepadam jest kolarstwo, 2 lata temu miałam wypadek na rowerze - złamałam wtedy palca i chyba pozostał we mnie lekki strach i uraz do tego sportu.
Jak rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem? W szkole podstawowej organizowane były zawody - biegi przełajowe. Jako dziewczynka ambitna i aktywna zgłaszałam się do wszystkich konkursów i turniejów, dlatego wystartowałam także w tych zawodach. Zajęłam 17 miejsce i były to prawdopodobnie moje pierwsze zawody biegowe. Mimo słabego wyniku nie zraziłam się i rokrocznie brałam udział w biegach przełajowych. Moje wyniki poprawiły się i w ten oto sposób w 5 klasie wybiegałam swój pierwszy złoty medal, To dodało mi motywacji. Biegałam coraz więcej i coraz częściej, jednak prawdziwe trenowanie - w klubie, pod okiem trenera - zaczęłam stosunkowo niedawno, rok temu. Od tego czasu bieganie jest nieodłącznym elementem mojego życia i trudno mi wskazać w przeciągu ostatniego roku okres jednego tygodnia, podczas którego nie biegałam.
Bieganie według mnie to najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Kocham ten sport i chcę biegać do końca życia! Bo cóż by to było za życie bez biegania?


Zapraszam do poszczególnych działów mojego bloga :)

Mistrzostwa Polski 2015

21. Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży w Lekkiej Atletyce miała miejsce w Łodzi w dniach 5-7 sierpnia. Z Małopolski wyjechała silna ekipa - prawie 30 zakwalifikowanych do najlepszych 'dwudziestoczwórek' w Polsce z przeróżnych konkurencji.
Przyjechaliśmy na ul. Lumumby już we wtorek po południu. Zakwaterowani zostaliśmy w 2-osobowych akademikach, położonych jakieś 100 metrów od stadionu i Biedronki.
Co do łódzkiego stadionu - tartan super, 'szybki' jak to się mówi i nie chropowaty. Jedyny minus taki, że całkowicie wystawiony na słońce - jak na patelni, dosłownie zero skrawka cienia czy zadaszenia... O stadionie rozgrzewkowym nie wspomnę, bo jakościowo był w porządku, ale też nagrzany, dlatego popołudniowy trening czy nawet rozgrzewka przed startem zupełnie niemożliwa. Na szczęście był tunel lekkoatletyczny - hala do rozgrzewki, gdzie było bardzo chłodno i przyjemnie.
Jak to przed zawodami - trzeba było się oszczędzać, dać nogom wypocząć i unikać przegrzania, dlatego nie zwiedziłam zbyt wiele zakamarków Łodzi - kilka ładnych świątyń, zabawne murale i 3 galerie - Łódzka, Tulipan i kolos: MANUFAKTURA - chyba największe rozrywkowo-handlowe centrum w Polsce.
W środę brałam udział w ceremonii otwarcia Mistrzostw jako jedna z 7 reprezentantów województwa. To było naprawdę niezapomniane przeżycie - zapalony znicz, hymn Polski i wciąganie flagi na maszt, przysięga zawodników i trenerów, przemówienie prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki... Takich chwil się nie zapomina! Każde województwo przybrane w swoje barwy - my reprezentacyjnie w małopolskich koszulkach, które dostaliśmy w 'mistrzowskim pakiecie' wraz z legitymacją, kuponami na posiłki, koszulką z logo OOM 2015, koszulką 'Powiedz nie dopingowi', bransoletką 'Czysty Sport' i kosmetyczką.
Start miałam w piątek o godzinie 17.55 - wcześnie i niestety w pełnym słońcu, ale no cóż, trzeba biegać w każdych warunkach. Puścili nas w 2 seriach - ja startowałam w pierwszej. Na listach kwalifikacyjnych byłam 18. z czasem 10:50.89, dlatego moim realnym celem było znaleźć się w pierwszej dwunastce. Po bardzo ciężkim biegu udało mi się zdobyć 4 pozycję w swojej serii i ostatecznie zajęłam 10 miejsce w Polsce z nową życiówką 10:44.64. Jest to dla mnie duży sukces. Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali i trzymali kciuki - zwłaszcza rodzinie, trenerom i kolegom z klubu. Sama na pewno bym tak daleko nie zaszła!!!
Tradycyjnie garść zdjęć z Łodzi i stadionu oraz link do oficjalnych wyników: tutaj.














Najszybszy chłopak Małopolski - Viktor Salamonowicz

Młody chłopak. Sprinter. Kilkukrotny uczestnik Mistrzostw Polski. Wielokrotny Mistrz Wojewódzki. Aktualnie najszybszy junior młodszy w Małopolsce. Zawodnik klubu AZS AWF Kraków. Numer 666. Przed państwem...

Viktor Salamonowicz


Gaba Porada: Jak się zaczęła Twoja przygoda ze sportem?

Viktor Salamonowicz: Moja przygoda ze sportem zaczeła się, kiedy byłem mały i to z inicjatywy mojego dziadka, który jest trenerem. Zawsze zachęcał mnie do ruchu, dlatego pokochałem sport.

Gaba Porada: Czy od początku wiedziałeś, że chcesz biegać sprinty, czy to trenerzy odkryli w Tobie szybkość?

Viktor Salamonowicz: Tak, od dziecka byłem zakochany w lekkiej i w sumie już jako mały chłopak szybko obracałem nogami, więc to raczej z góry było wiadome, że pójdę w stronę sprintu. Byłem dynamicznym i ruchliwym dzieckiem.

Gaba Porada: Czy łatwo jest pogodzić szkołę i życie towarzyskie z treningami, weekendowymi wyjazdami? 

Viktor Salamonowicz: Ciężko pogodzić szkołę i wolne dni z treningami, szczególnie jak się ma znajomych, którzy nie trenują. W czasie kiedy ty idziesz na trening, oni jeszcze śpią albo wychodzą ze znajomymi. I wtedy pojawia się zazdrość, że gdyby nie treningi, to byłbyś na ich miejscu, byłbyś z nimi... Ale myślę, że to jest minus każdego sportu.

Gaba Porada: Co czujesz, kiedy jesteś już w blokach startowych? 

Viktor Salamonowicz: Jestem maksymalnie skupiony, staram sobie przypomnieć uwagi trenera i wywołać agresję.

Gaba Porada: Czego boisz się przed startem?

Viktor Salamonowicz: To trudne pytanie. Chyba niczego się nie boję. Staram się po prostu w 100 % wykonać moją pracę.

Gaba Porada: Jaki masz sposób na stres? 

Viktor Salamonowicz: Każdy ma swój własny, więc może niech mój sposób pozostanie moją tajemnicą. (śmiech)

Gaba Porada: Sport to tylko pasja czy wiążesz przyszłość z bieganiem? 

Viktor Salamonowicz: Sport jest dla mnie zarówno pasją, jak i częścią życia. Dzięki niemu dużo się w moim życiu zmieniło, ale nie wiem, czy wiążę z nim przyszłość. Wszystko przyjdzie z czasem.

Gaba Porada: Uprawiasz jeszcze jakieś inne dyscypliny oprócz lekkiej atletyki? 

Viktor Salamonowicz: Niestety nie, cały czas wolny poświęcam bieganiu. Jeśli robi się coś na poważnie, to stawia się to na pierwszym planie i niestety, brakuje czasu na inne rzeczy.

Gaba Porada: Masz za sobą wiele sukcesów. Jesteś w czołówce polskich sprinterów swojej kategorii wiekowej, kilkakrotnie startowałeś już na Mistrzostwach Polski, jesteś Mistrzem Województwa. Czy w związku z tym odczuwasz sławę, podziw wśród rówieśników? Masz fanki?

Viktor Salamonowicz: Na pewno jestem przez to pewny siebie, szczególnie na stadionie, ale nie odczuwam podziwu. Nawet bym tego nie chciał, bo nie dokonałem niczego wielkiego. Liczę się z tym, że to jest sport i zawsze może być różnie. Nie, nie mam fanek. (śmiech)

Gaba Porada: Twoja dziewczyna... Powinna być również biegaczką? 

Viktor Salamonowicz: Może niekoniecznie biegaczką, ale na pewno powinna uprawiać jakiś sport, mieć wysportowaną sylwetkę.

Gaba Porada: Jaki jest teraz Twój największy cel do osiągnięcia?

Viktor Salamonowicz: Jak na ten moment, pobiec 11.20 na 100 m i zrobić rekord życiowy na 200 m.

Gaba Porada: Mali chłopcy marzą o różnych zawodach. Chcą być gwiazdą rocka, kowbojem czy piłkarzem. Kim Ty chciałeś zostać, gdy byłeś mały?

Viktor Salamonowicz: Od dziecka chciałem być policjantem i to marzenie wciąż się nie zmieniło. Będę dążył do jego spełnienia.

Gaba Porada: Gdybyś mógł cofnąć czas.. Czy wybrałbyś dla siebie inną drogę?

Viktor Salamonowicz: Nie, nic bym nie zmieniał. Nie żałuję, że zacząłem trenować.

Gaba Porada: Co według Ciebie jest w sporcie najtrudniejsze? 

Viktor Salamonowicz: Ciężkie pytanie, ale osobiście myślę, że walka z samym sobą i przełamywanie barier - szczególnie podczas treningów i zawodów.

Gaba Porada: Mimo wszystko, czy według Ciebie warto bawić się w sport? Ma to więcej plusów czy minusów?

Viktor Salamonowicz: Jak najbardziej warto! Sport to zdrowie i nie tylko poprawia naszą kondycję, wygląd czy zdrowie, ale uczy nas radzić sobie z codziennymi problemami, po prostu jak żyć.

Gaba Porada: Dzięki za poświęcony czas. Życzę dalszych sukcesów, samych życiówek i mam nadzieję, że jeszcze o Tobie usłyszymy na mistrzostwach świata czy olimpiadzie.

Czasami

Minuty. Sekundy. Godziny. Lata. Setne sekundy.
Zastanawialiście się kiedyś nad upływem czasu? Niekiedy ciągnie się w nieskończoność - na przykład, gdy się biega na bieżni elektrycznej. Wytrzymać godzinę na tym samym tempie, wpatrując się wciąż w tę samą pustą ścianę, to naprawdę nie lada wyzwanie i kto choć raz biegał bez słuchawek czy telewizorka, ten wie, o czym mówię! Albo samotne wybieganie na stadionie. 12 km, czyli godzina, 30 kółek... Można oszaleć, prawda?

Moje porady, jak zabić ten czas:

  • biegać ze słuchawkami - radio, muzyka, audiobook - obojętnie co, byle do Ciebie mówiło i pozwalało odwrócić myśli od biegania!
  • odliczać pozostałe kilometry/minuty - byle nigdy nie te minione, to tylko pogarsza sprawę!
  • biegać w towarzystwie - warunek jest jednak taki, że musicie mieć podobne tempo, a trening nie może zamienić się w towarzyską pogawędkę! 
  • utonąć w jakiś myślach - planujesz wakacje, imprezę urodzinową? Masz idealną okazję, żeby obmyślić wszystko od początku do końca, a nawet z powrotem!

Czasem zaś jest zupełnie odwrotnie. Ciężko znaleźć nam chwilę na trening pośród codziennych obowiązków, chcielibyśmy, by doba trwała 30 godzin. Niekiedy każda sekunda jest taka cenna. Wystarczy spojrzeć na sprinterów. Znam przypadki, kiedy to 1 setna sekundy decyduje o występie na Mistrzostwach Polski, Europy czy Świata. Wyobrażacie sobie?! Co to jest jedna setna?! Nawet mrugnięcie okiem trwa dłużej (ok. 1/4 sekundy).
Biegacze cenią czas i każdą setną sekundy. Ja też nauczyłam się już ważyć nawet te najkrótsze momenty, bo wiem jak istotne potrafią być. Przekonałam się o tym kolejny raz...
Strona lozla.pl opublikowała wreszcie wyniki z niedzielnych zawodów. Jestem zadowolona - zrobiłam życiówkę i złamałam piątkę (oprócz tego mój osobisty sukces - pobiłam rekord kolegi, na czym zależało mi najbardziej! Pozdrowienia, Bartłomieju. :)).

Nowy czas: 4:57.89

Wszystko super, cudownie, ale, oczywiście, zawsze musi być jakieś ALE... Po cichu marzyłam o tym, by zrobić 3 klasę także na dystans 1500 m (o moich przygodach z 3 klasą na 3000 m możecie przeczytać tutaj i tutaj). Okazało się, że zabrakło mi 39 setnych sekundy! Boże, ile to jest?! 2 mrugnięcia?! No cóż, to przykre, ale nie załamuję się, bo znam swoją wartość i swoje możliwości. Wiem, że jestem w stanie poprawić ten czas i mam nadzieję, że już we wrześniu uda mi się osiągnąć 3 klasę. :)

A tak a propo czasu... mam nowy zegarek do biegania! XONIX 100M



Dzień 15

Obóz, obóz i po obozie. Zakończyliśmy zgrupowanie startem w VI Młodzieżowym Mityngu LOZLA. Zawody niby miały być na luzie, bo po przetrenowanych ciężko 2 tygodniach nikt nie wymagał od nas cudów, no ale wiadomo, że każdy chce zawsze pobiec jak najlepiej. Życiówki miło widziane. :)
Wystartowałam na 1500 metrów. Dziewczyny narzuciły bardzo szybkie tempo - 18 sekund na pierwszej setce, ale nie dałam się ponieść i goniłam je stopniowo. Ostatecznie dobiegłam jako 4, ale jak zawsze - to nie miejsce się liczy, ale czas. I teraz najlepsza wiadomość - nie wiem, jaki mam czas! Naprawdę. Niby trener mierzył ręcznie stoperem (wyszło mu 4.59), ale to nie jest dokładny i wiarygodny pomiar. Jeżeli się dużo nie pomylił, to zrobiłam życiówkę. Wow! Jak dla mnie to super osiągnięcie, strasznie chciałam złamać piątkę, ale nie liczyłam na to po obozie! A tu jednak... Na razie nie chcę zapeszać, oficjalne wyniki będą w internecie prawdopodobnie jutro. Mam więc teraz nowy cel: 3 klasa na 1500 metrów, czyli czas poniżej 4.57.
Podsumowując - obóz nie był tak ciężki jak się spodziewałam, czas zleciał bardzo szybko. Z zawodów jestem dosyć zadowolona. Teraz, byle tylko do Mistrzostw Polski! Dziękuję za cierpliwość i śledzenie moich wpisów. :)
No i w końcu zdjęcie puławskiego stadionu, gdzie spędziłam moje ostatnie 2 tygodnie życia:

Dzień 14

Minęły już równiutkie 2 tygodnie odkąd tu jestem. Czy bolą mnie nogi? Tak, na pewną są już zmęczone dużą liczbą treningów, ale tego się nie czuje tak jak bólu brzucha czy głowy. Nogi niby są po nocy zregenerowane i wstając z łóżka wiesz, że dasz radę znów dziś biegać. Wiesz, że musisz. Po prostu odczuwasz ciężkość i pewien rodzaj ograniczenia. 'Trening zostaje w nogach'.
Dziś sobota, przeddzień zawodów. Normalnie w Rabce miałabym dzień regeneracji i odpoczynku przed startem, ale tutaj zasady są inne, inne treningi, a i same zawody nie mają zwykłego charakteru. Jak to się mówi - są o pietruszkę. Bo po ciężkich dwóch tygodniach treningów przygotowujących do Mistrzostw Polski taki start w wojewódzkim mityngu jest tylko rodzajem sprawdzianu. Trener doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że po takiej intensywności ćwiczeń raczej nie porobimy życiówek, ale to nie jest ważne. O wiele większe znaczenie dla naszej formy mają tutejsze treningi niż ten jeden start, dlatego nie odpuszczaliśmy aż do soboty.
Dziś było tylko rozbieganie - ostatnie 8 km po puławskim lesie, ostatnie 40 minut już doskonale wyliczoną ścieżką. Potem leciutka rozgrzewka, jak to trener powiedział "na rozbudzenie" i wieczorny trening odwołany. Zamiast tego po obiedzie basen dla wszystkich, co tylko umocniło nas w przekonaniu, że niedzielne zawody są naprawdę nieważne. Bo kto dzień przed startem idzie pływać? Każdy biegacz wie, że to beznadziejny pomysł, bo woda strasznie wyciąga siły i pływania powinno się wystrzegać od co najmniej 3 dni przed startem...
Wieczorem zerwała się straszna burza, dlatego dobrze wyszło, że nie mieliśmy treningu. Wiatr był tak silny, że powyrywało pobliskie drzewa z korzeniami! Na szczęście nam to w pakowaniu zupełnie nie przeszkodziło i całą wichurę można było podziwiać z okna.


Dzień 13

Złapał mnie trochę kryzys. Po dwóch tygodniach wstałam rano i po prostu stwierdziłam, że mi się nie chce. Nie mam siły i ochoty iść znów biegać, znów po tym samym lesie, znów o tej samej porze, znów z tym samym słońcem na plecach. No, ale na obozie nie ma "nie chce mi się". Albo trenujesz, albo się pakujesz i wracasz. Także czy tego chciałam, czy nie, ubrałam buty i poszłam. Z każdą chwilą treningu zaczynałam znów czuć radość z biegania. Wiem, że żałowałabym, gdybym sobie dziś odpuściła. I mimo że bolą mnie już nogi i ta sama trasa jest strasznie nużąca, to biegam dalej, bo po prostu to kocham. :)
Poranny trening był małą zagadką. Trener powiedział: 8 km truchtu, ale porządnie, bo wieczorem drugie wybieganie. Co miało oznaczać 'porządnie'? Przebiec w szybkim tempie, bo wieczorem nie będzie ciężkiego treningu czy raczej 'porządny trucht' znaczy 'prawdziwie luźny bieg', żeby się nie zmęczyć, bo wieczorem też jeszcze biegamy? Zrobiłam dosyć dynamiczne tempo, tak hmm 2 zakres - 41 minut. Potem przeszliśmy na boczne boisko, gdzie po rozciąganiu zrobiliśmy rozgrzewkę - skipy i przebieżki.
Po południu poszliśmy na basen, żeby już ostatecznie wyrównać opaleniznę (i tak nie do końca się udało :<) i ostatni raz sobie popływać. Nawet jeśli jutro mielibyśmy jeszcze pójść na basen, to przed zawodami nie można się w wodzie za bardzo przemęczać. Szkoda, że będąc na obozie treningowym nie można w pełni wykorzystać różnych atrakcji takich jak basen - musisz się oszczędzać ze świadomością, że wieczorem masz mieć jeszcze siły na trening. Na szczęście ten był lekki - płotki. Wcześniej jednak czekało nas wyjątkowe zadanie. Zamiast zwyczajnej rozgrzewki tym razem każdy miał zrobić indywidualną i to dokładnie taką jak przed zawodami. Z wyliczonym czasem na trucht, rozciąganie, rozgrzewkę bieżną, skipy, przebieżki, chwilę medytacji i odpoczynku przed startem. Łącznie około 40 minut. To ważne, żeby umieć się wyluzować i jednocześnie skupić przed startem. Pobyć chwilę sam ze sobą, wejść w swoją głowę i przygotować psychicznie na start. Bo taka jest prawda. Długich dystansów nie biega się nogami. Biega się głową.

Dzień 12

Nie lubię mieć lekkiego treningu rano, a ostrego popołudniu. Jakoś więcej siły i energii mam po przespanej nocy i śniadaniu, niż całym dniu niby nic nie robienia, ale jednak..
Niestety, w upalny dzień raczej marne szanse, żeby zrobić porządny trening do południa, czyli w największy gorąc. Dlatego rano zrobiliśmy tylko pół godzinne wybieganie w lesie wraz z rozciąganiem, a prawdziwe wyzwanie pojawiło się o godzinie 18. Dzisiaj tempo. W porównaniu do poprzednich treningów tego typu tym razem mieliśmy do zrobienia dosyć małą ilość odcinków, ale za to tempo było o wiele szybsze. Dla porównania: poprzednim razem biegaliśmy 8x200 i 8x400, czyli łącznie 16 odcinków - 4800 metrów.
Dzisiaj do zrobienia było tylko 6 odcinków: 2x800 i 4x400 - 3200 metrów. Ale o wiele szybciej... Osiemsetki miałyśmy zrobić w czasie 2.56 z przerwami 5 minut, a czterysetki 1.18 z przerwami 3 minuty. Trener raczej był z nas zadowolony, bo pobiegłyśmy troszkę szybciej. 2x800 w 2.53 minuty, 3x400 w 1.16, a ostatni odcinek miał być jak zwykle najszybszy. I był - 1.12! :)
Dla porównania: ostatnio biegałyśmy wszystkie czterysetki czasem ponad 1.20, a ostatnią najszybszą w 1.16. Jest postęp, co? :)
A tu dla Was zdjęcia naszych nadziei olimpijskich... Jak chłopaki zabierają telefon i sami się pchają przed aparat, to niech teraz mają! :D Przed Wami małopolscy miotacze: Radek, Kuba i Kuba.

Dzień 11

Ale ten czas zleciał! Jeszcze parę dni i koniec obozu. W związku z tym stwierdziłam, że najwyższa pora wysłać pocztówki z wakacji, ale i tak marna szansa, że zdążą pojawić się w Rabce przede mną..
Oprócz wizyty na poczcie zabawiałam się dziś wreszcie dwoma treningami. W ogóle to ten dzień strasznie szybko zleciał, bo tyle się działo! Poranny trening - 30-minutowy trucht. Tempo narzucili chłopcy, więc, jak się można było spodziewać, 'z nóżki na nóżkę' to to nie było. Po pierwszych 15 minutach - 3.3 km! No nieźle... Potem mieliśmy bardzo dużo ćwiczeń rozciągających na uda i biodra, a następnie płotki.
Po południu poszliśmy na basen - prażyło jak w piekarniku! Postanowiłam wreszcie wyrównać moją opaleniznę, bo - jak to biegacze - mam na plecach odbite paski od topu, a o skarpetkach do połowy kostki nie wspomnę... Spędziliśmy kilka ładnych godzin na basenowej plaży, więc mam nadzieję, że się udało.
Wieczorem czekał nas jeszcze jeden trening. 20 minut tym razem już naprawdę TRUCHTU, a potem krótka siła biegowa w terenie pod górkę. Podbiegi w skipie A, C, D, przebieżki i... wreszcie kolacja! :)

Dzień 10

Zaczynam już tęsknić za popołudniowymi treningami. Serio. Drugi dzień z rzędu mamy luz i raczej mało pomysłów, żeby wykorzystać ten wolny czas. Bo ile można chodzić na zakupy i do tego samego parku? Niby byliśmy na basenie, ale tylko na chwilę, bo pogoda nie była zbyt upalna. Na szczęście leniuchowanie się kończy i od środy zaczynamy ostre podwójne treningi - przynajmniej taką mam nadzieję. :)
Rano mieliśmy bardzo długie rozbieganie - 80 minut!! To strasznie nudne biegać wciąż te same pętelki w lesie, dlatego pobiegłam z koleżanką dalej, w te tereny, gdzie jeszcze się nie zapuściłam. No i stało się. Rozdzieliłyśmy się przy jakiś pokrzywach i byłam już zdana tylko na siebie. Powtarzałam sobie pokrzepiająco, że wciąż mam jeszcze połowę czasu, żeby znaleźć drogę powrotną. 40 minut to przecież wystarczająco dużo, by odnaleźć się w gąszczu leśnych zawijasów! Zaczęłam więc biec ciągle w lewo, bo stwierdziłam, że lepiej dobiec 'gdzieś', nawet jeśli miało to być w zupełnie przeciwnym kierunku i stamtąd już zorientowanym szukać konkretnej drogi, niż błądzić bez sensu po tych samych ścieżkach. No to dobiegłam do jakiegoś odpicowanego ogrodzonego budynku. Boże, co to jest - widziałam to pierwszy raz w życiu, mimo że od 10 dni biegam po tym lesie we wszystkich możliwych kierunkach. Na szczęście do owego budynku prowadziła asfaltowa droga, więc postanowiłam nią biec, bo musiała prowadzić do miasta. Wolałam błądzić po ulicach, gdzie zawsze miałam możliwość spytać o drogę przechodniów, niż po jakimś lesie, gdzie nie było żywej duszy. Znalazłam się więc w 'centrum' i tam byłam już uratowana. Wystarczyło zapytać o ulicę Bema i z daleka już ujrzałam stadion. Popatrzyłam na zegarek - mijała dopiero 64 minuta. Zdążyłam więc zrobić jeszcze małą 16-minutową pętelkę w lesie i nikt nawet się nie domyślił, że zwiedziłam dziś ładny zakątek miasta.
Potem mieliśmy jeszcze zadanie specjalne - wzmocnić mięśnie brzucha dla lepszej stabilizacji tułowia w trakvie biegania i bla bla bla, czyli mówiąc naszym językiem: do wyrobienia sobie ładnych kaloryferków na Mistrzostwa Polski. Haha, jesteśmy jak najbardziej za!

Dzień 9

Poranny trening miał być ciężki, dlatego znów po południu mieliśmy mieć wolne. Jak się okazało, wcale tak strasznie nie było! Tempo, ale odcinki krótkie. Po indywidualnej rozgrzewce indywidualny przydział zadań. Dostałam 8x200m w tempie 42 sekundy i 8x400m w tempie 1.23 minuty, z przerwami odpowiednio 1.5 i 2 minuty. Stopniowo miałyśmy zwiększać prędkość, tak że ostatnia czterysetka miała być najszybsza. I była - 1.15!! Potem już tylko długie roztruchtanie, rozciąganko i mieliśmy czas tylko dla siebie. Co oznacza, że zwiedziłam pół Puław! Miasto jest naprawdę ładne i wbrew pozorom dużo się tu dzieje. Mają galerię, kino, dużo supermarketów takich jak Kaufland, Carrefour, Biedronka... I przede wszystkim dużo, dużo zieleni i rowerzystów!

Dzień 8

Ktoś by pomyślał, że w niedzielę można odpocząć i treningi będą luźniejsze, zwłaszcza, że temperatura wynosiła ponad 30 stopni. Nic bardziej mylnego! Szczerze? Dziś był najcięższy trening, jaki dotychczas tu zaliczyłam. Nie lubię robić bardzo długich dystansów na stadionie, bo wtedy zawsze trzeba biegać szybko, a jak masz zrobić ten sam dystans 'przełajowo', to tempo zawsze jest lżejsze i ogólnie jakoś luźniej biega się w terenie. No, ale stało się. Po indywidualnej rozgrzewce (trucht, rozciąganie, skipy i przebieżki) dostaliśmy przydział na dziś: ZAKRES. Boże, i to jaki! 6 kilometrów. 15 kółek. W niedzielę. W południe. W upale. Boże. Nie dość, że zaczęliśmy już szybkim tempem (1.44 min/okrążenie), to jeszcze każdy następny kilometr mieliśmy stopniowo przyspieszać. W efekcie po 5 kółkach było już tempo 1.43 min/okrążenie, a po dziesiątym - 1.42. Ostatni kilometr miałam przyspieszyć jeszcze bardziej, ale naprawdę nie miałam siły. Mniej więcej od 7 kółka tory rozmazywały mi się już przed oczami, a przez ostatnie 300 metrów zaczęłam się dziwnie czuć. Mimo że był upał, cała skóra wprost na mnie płonęła, a pot szczypał mnie w oczy, to poczułam dreszcze na ramionach i gęsią skórkę. Przegrzanie? Nie wiem, marzyłam już tylko, żeby dotrwać do mety. Liczyłam w myślach: ostatnie 200, 150, 100 metrów... A tu co? A tu trener ze stoperem w ręce krzyczy: no, dalej, dalej, jeszcze jedno, ostatnie już! Nie miałam już siły, żeby protestować, dlatego zrobiłam ostatecznie dystans 6400 metrów. No cóż, trudno. Kiedy już umierałam na bieżni i cieszyłam się, że to wreszcie koniec, okazało się, że to jeszcze nie koniec. Ubrać kolce i zrobić 8 przebieżek po 50 metrów. A potem jeszcze jeden dłuższy odcinek. Jeden dłuższy? O mój Boże, pomyślałam od razu o 1000, 600 czy 800 metrach. Na szczęście okazało się, że 'jeden dłuższy' to tylko setka. Każdy miał biec indywidualnie, a trener mierzył czas. Zastanawiałam się, czy jestem w ogóle w stanie pobiec to 'tak na deser', ale dałam z siebie wszystko i zrobiłam czas 15.2. Jak na 'ledwo żywą i ledwo chodzącą długaskę' byłam z siebie naprawdę dumna.
Po południu nogi miałam jak z waty, a trzeba było wytruchtać jeszcze 30 minut. Jakoś doczłapałam z tego lasu i zaczęliśmy delikatną rozgrzewkę na stadionie. Pół godziny rozciągania i przeróżnych skipów. No i wreszcie potem relaks!!!

Dzień 7

Sobota - to był bardzo upalny dzień. Na szczęście pierwszy trening był w lesie, więc chociaż trochę cienia i ulgi. Wybieganie jak dotąd najdłuższe - 60 minut, dosyć porządnym tempem. Las lasem, ale i tak słońce dopiekło nam ramiona. Potem 20 minut rozciągania, kilka minut rozgrzewki w ruchu - skipy, podskoki i jak najszybciej znikać ze słońca!
Po południu trening szybki i przyjemny - 20 minut truchtu, a potem ćwiczenia na płotkach. Jeszcze 4 przebieżki po 60 metrów i łącznie zajęło nam to 70 minut. Chcieliśmy się wyrobić jak najprędzej, żeby zdążyć jeszcze na basen! Udało się nam pokąpać godzinkę i wrócić do ośrodka prosto na kolację. Dobrze, że największe upały przesiedzieliśmy w pokojach, bo o przegrzanie nietrudno, a na basenie w weekend i tak straszne tłumy!

Dzień 6

Dzień 6, czyli prawie jak w Biblii, dzień odpoczynku. Trener ulitował się nad nami i biorąc pod uwagę upał ponad 30 stopni, odpuściliśmy sobie popołudniowy trening! Czas po obiedzie spędziliśmy więc na basenie, pływając w zastępstwie biegania. Ładny, 8-torowy basen sportowy aż się prosił, żeby go rozruszać! 8 długości żabką, 8 kraulem, 4 grzbietem i od razu jakoś lżej się zrobiło w tym słońcu! :)
Nie myślcie jednak, że my się tu tak lenimy! Po południu był luz, ale za to rano porządny wycisk. Upał totalny, a my robimy tempo w 3 zakresie na stadionie. Po 15 minutach roztruchtania i kwadransie rozgrzewki zaczęliśmy trening:
2x1600 metrów w tempie 23 sekundy/100m, czyli 6.15 minuty
2x1200 metrów w tempie 22 sekundy/100m, czyli 4.40 minuty
1x1000 metrów w tempie 21 sekund/100m, czyli 3.32 minuty
Potem 12 minut truchtania boso po trawie, rozciąganie i już po mordędze! :)

Dzień 5

Odwiedził mnie gość. Na imię miał Zdzisek. Niestety, była to przelotna i krótka znajomość. Odszedł tak nagle. Nie było innej opcji... Ale wiedziałam, że przyjdzie, prędzej czy później. Czekałam na niego. Myślałam, że pojawi się nieco wyżej, ale on zaatakował od razu moje stopy. I w ten oto sposób jako pierwsza na obozie złapałam kleszcza! :)
Zauważyłam go przed obiadem, czyli miał szansę zalokować się wczoraj lub podczas porannego treningu. Wybieganie w lesie poprzez pokrzywy, chaszcze, trawiska, gałęzie, piasek, błoto... Tak, to się musiało tak skończyć. Dziś robiliśmy 8 km w lesie. Źle mi się biegło, bo zaczęliśmy za wolno - tempem 6 min/km. Potem trochę się poprawiło, ale ostatecznie i tak skończyliśmy z czasem ponad 40 minut, czyli bardzo słabym. Byłam niepocieszona, ale tak miało być - nie mieliśmy się zajechać 'rozgrzewką' przed częścią właściwą treningu. Po rozbieganiu, jak zwykle indywidualne rozciąganie, a potem pół godziny siły biegowej. Dużo skipów (m.in. 4 razy odcinek 150 metrów pod górkę na skipie C, skip A i D pod górkę), 6 50-metrowych przebieżek i na zakończenie 6 minut truchtu.
Po południu, z racji tego, że pogoda była śliczna, poszliśmy na basen. 2 fajne zjeżdżalnie, basen rekreacyjny ze strefą hydromasażu i basen sportowy - tak, wreszcie niezablokowane skoki! Spędziliśmy tam 2 godziny, było naprawdę fajnie. Po pływaniu wszyscy chcieliśmy tylko dwóch rzeczy - jeść i odpocząć. Ale nie... Długasy mają jeszcze trening. Na szczęście lekki - 30 minut truchtu po lesie i 40 minut ćwiczeń stabilizujących na brzuch, grzbiet, plecy i nogi. Kolacja dawno nie smakowała nam tak dobrze! :)

Dzień 4

Tego ranka miałam 2 niespodzianki - jedna miła, druga mniej. Ta pierwsza była taka, że nie miałam zupełnie zakwasów po wczorajszym 'tempie' na stadionie. Przykre zaś było to, że odezwał się mój dwugłowy i to do tego stopnia, że obudziłam się nad ranem z silnym bólem i musiałam wysmarować go maścią. Niektóre kontuzje ciągną się za Tobą normalnie jak guma z majtek i wtedy zaczynasz się zastanawiać, czy to na pewno to, o czym myślisz. Ja już powoli godzę się z myślą, że te moje problemy z prawym udem to, niestety, sprawa przewlekła i nie - tak jak sądziłam - naciągnięta dwójka, ale kulszowy. A na to już się nic nie poradzi - trzeba zacisnąć zęby i biegać.
Pomimo kontuzji wstałam na trening. A dziś wcale nie był taki lekki - poranne wybieganie 10 km. Planowałam przebiec to wolnym tempem 5,5 minuty na kilometr, ale wolałam trzymać się grupy i przycisnąć szybszy krok niż biegać wolno samemu i zgubić się w tym puławskim lesie. Tempo narzucili oczywiście chłopcy, więc, jak można się było spodziewać, pobiegliśmy 4,5 min/km! Łącznie wybieganie zabrało nam 50 minut, bo pod koniec troszkę się zgubiliśmy i trzeba było dołożyć 5 minut drogi. Potem jeszcze pół godzinki rozciągania i do ośrodka na obiad.
Po południu trening miał być lekki - płotki. Stawiłyśmy się na stadionie punktualnie o 17.15 - po 20 minutach truchtu i indywidualnej rozgrzewce bierznej. Najpierw wykonałyśmy serię skipów i lokomocyjnych, a potem były ćwiczenia na płotkach - najniższa wysokość (~0,6 m). Zaczynam się coraz bardziej przekonywać do ćwiczeń na płotkach; skubańce naprawdę dużo dają! Bardzo wyciągają krok i podnoszą na biodrach, nie mówiąc już o ogólnym rozciągnięciu ciała - nóg i bioder! A jak wszyscy dobrze wiedzą, rozciągnięcie to kluczowa sprawa w walce z kontuzjami, zwłaszcza tymi mięśniowymi. Dlatego nawet nie zorientowałam się, kiedy dwugłowy popuścił. Na szczęście! :) Następnie trening składał się z 6 przebieżek po 60 metrów i na rozluźnienie 2 kółeczka truchtu. Potem jeszcze chwila rozciągania i 20 minut ćwiczeń stabilizujących na brzuch i grzbiet.
Ogólnie rzecz biorąc dzień nie był ciężki, a pogoda też zaczyna nam coraz bardziej dopisywać. W związku z tym postanowiłam zrobić pierwsze pranie! Zdążyło wyschnąć w słońcu... :)

Dzień 3

Dzisiaj według przewidywań popołudniowy trening miał być na stadionie, dlatego rano było dosyć lekko. Chociaż wcale się nie zapowiadało. Pierwsze słowa trenera na powitanie: aż wam współczuję, macie dzisiaj dwa ciężkie treningi. No to załamka. Jak się potem okazało, ten 'ciężki trening' ograniczył się do 30-minutowego roztruchtania, a potem serii ćwiczeń rozciągających i stabilizujących. Łącznie ponad godzinny, dosyć przyjemny trening, chociaż ciągłe bieganie po tym samym lesie może dać w kość.
Po południu - stadion, podział na podgrupy i po indywidualnej półgodzinnej rozgrzewce, poszczególne zadania treningowe. Mi przypadły dosyć łatwe dystanse:
4x300 metrów w tempie 63 sekundy i przerwami 1.20 w truchcie,
4x400 metrów w tempie 1.24 minuty i przerwami 2 minuty,
4x200 metrów w tempie 38 sekund i przerwami 1.15 minuty,
8x100 metrów w tempie 17 sekund i przerwami 45 sekund.
Potem 12 minut truchtu po lesie i wymarzony relaks po dniu, który miał być morderczy, a tak szczerze mówiąc, to był dla mnie lżejszy niż wczorajszy. Chociaż za pewne jutro pojawią się zakwasy... No ale takie życie biegacza. Nie narzekamy, trenujemy! :)

Dzień 2

Pogoda lubi robić w konia, ale, niestety, obóz treningowy nie robi wyjątków i biega się w upale, w deszczu, a nawet w tornadzie. :)
Poranny trening - 6 km w całkiem porządnym tempie po lesie, czyli ok. 30 minut szybkiego biegu. Wtedy jeszcze było sucho, nie licząc wilgotnego po nocy piasku. Tak apropo - odkryłam, że bieganie po piasku nie należy do moich ulubionych treningów, na szczęście buty dają radę! Gruba nike'owa podeszwa uratowała mnie już kolejny raz. Nadepnęłam w lesie na rozbitą butelkę, ale chwała Bogu nie przebiła do stopy. Po rozbieganiu - siła biegowa, czyli trochę skipów, podbiegów, doskoków, podskoków, lokomocyjnych i przebieżek, łącznie 30 minut. Tu już z pogodą było trochę gorzej. Zaczął padać deszcz, a bieganie po długiej i mokrej trawie w ociekającym ubraniu i wodzie kapiącej z twarzy do najprzyjemniejszych nie należy... Przemoczone buty, skarpetki i cała reszta. Jak ja kocham lato! :D
Po południu trening na stadionie. Mokry tartan to zły tartan, ale przynajmniej tartan. Kto trenował na stadionie żużlowym albo zwyczajnym 'uklepanym' ten wie, co mówię. Zadanie od trenera: 6 km stadionowego wybiegania, czyli tempo ok. 1.50 na okrążenie razy 15 kółek. Potem 8 przebieżek po 50 metrów, jedno kółeczko roztruchtania i na kolację do ośrodka. Byle przetrwać jeszcze 2 tygodnie! :)

Dzień 1

Obóz w Puławach. Wyjazd z krakowskiego AWF-u o godzinie 10 i dojechaliśmy prosto na obiad. Mieszkamy w bursie szkolnej, bardzo blisko od stadionu i basenu. Mamy do dyspozycji siłownię i całkiem niezłą stołówkę! Z racji tego, że to pierwszy dzień, trening był lekki. Dla długasów - rozbieganie 50 minut po lesie i 10 minut rozciągania. Tak na dobry początek. Jutro zaczynamy porządne trenowanie! I liczymy na dobrą pogodę! :)

Jak ryba w wodzie

Są wakacje. Upał. Czas wolny. Co zrobić? Iść na basen! Obojętne czy kryty, czy otwarty. Sam, z rodziną, z przyjaciółmi. Potrzeba tylko kilku drobnych rzeczy: strój, okulary, ręcznik i klapki.

Osobiście... jestem zakochana w pływaniu. Robię to od dziecka, nigdy nie miałam oporów przed nurkowaniem i skokami do wody. Przez 3 lata należałam do klubu pływackiego "Sokół" i jeździłam na treningi na pływalnię w Myślenicach. Ładny, wielotorowy basen 25m.

źródło: mokis.art.pl

Potem przerzuciłam się na basen w Nowym Targu. Po prostu jest on bliżej, a warunkami całkowicie dorównuje myślenickiemu, a nawet bym powiedziała, że jest lepszy.

źródło: basen.nowytarg.pl

Obecnie chodzę sobie na rabczański basen kryty w Ośrodku Wypoczynkowym Ela, 
bo dostałam ze szkoły karnet 10-wejściowy. Oczywiście, nie ma co porównywać tego kąpieliska z pływalniami w Myślenicach czy Nowym Targu, bo nie jest to basen sportowy, ale rekreacyjny. Jego długość to 15 metrów, a temperatura niestety aż 30 stopni... Nad tym ubolewam bardzo, bo o ile przyjemnie jest się popluskać w takiej cieplutkiej wodzie, to zrobienie porządnego pływackiego treningu (czyli przepłynięcie kilku długości w dosyć szybkim tempie) jest już mordęgą. Na hali basenowej jest gorąco, duszno i naprawdę ciężko o intensywną aktywność fizyczną w takich "saunowych" warunkach. Ale, jak to się mówi, darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, dlatego nie narzekam i cieszę się, że w ogóle mam możliwość gdzieś sobie popływać. :)

źródło: e-turysta.net

Jak pływać i czym pływać?

  • Żabką - styl klasyczny
Najbardziej "kobiecy" styl. Nie pytajcie mnie dlaczego. Po prostu tak jest. Jeśli rozejrzycie się po pływalni, to większość dziewczyn pływa właśnie żabką. Może dlatego że ten styl nie wymaga aż tak dynamicznych ruchów, a jego "okrojona wersja" pozwala nawet trzymać uniesioną głowę nad wodą? Nie będę się rozpisywać na czym ten styl polega, bo po pierwsze każdy to doskonale wie, po drugie nie jestem specjalistą, a jeśli chcecie fachowych porad, to wystarczy odwiedzić jedną z dziesiątek stron, które takowe informacje podają. Powiem tylko, że styl klasyczny doskonale wpływa na uda - pozwala pozbyć się tłuszczu z wewnętrznych, a także zewnętrznych części nóg.

  • Kraulem - styl dowolny
Najbardziej dynamiczny styl. Pływając kraulem spalamy największą ilość kalorii z prostych przyczyn - zmuszamy nasze mięśnie do bardzo szybkich skurczów, co zabiera duże pokłady energii. Porządną pracę wykonuje tu górna część tułowia - nasze barki, ramiona, a także nogi, które napędzają całe nasze ciało do przodu.

  • Motylkiem - delfin
Obok żabki jeden z najtrudniejszych stylów pływackich. Wymaga bowiem "falowania" całym ciałem i ogromnej siły w pracy mięśni ramion, żeby przebić barierę wody. Doskonale modeluje sylwetkę, głównie brzuch! Spalamy tu także bardzo dużo kalorii, tak jak przy kraulu.
  • Grzbietem - na plecach
Styl zupełnie różny od poprzednich, gdyż w przeciwieństwie do nich, tutaj nie pływamy na brzuchu. W związku z czym cały czas musimy napinać brzuch, by utrzymać się na powierzchni wody i utrzymywać właściwą postawę, wyprostowane plecy. Pływanie grzbietem doskonale działa na kręgosłup, barki i klatkę piersiową.

Jak dużo kalorii spalicie na pływalni? Na pewno mniej niż biegając, ale jest to także wysoko skuteczny w odchudzaniu sport. I przede wszystkim bezpieczny z punktu widzenia kontuzji. Rozluźnia mięśnie, wyciąga je, nie obciąża stawów. W dodatku w wodzie czujemy się zawsze lżej, a jej zimna temperatura przyspiesza spalanie! Uwaga jest jeden haczyk - po treningu na basenie będziecie czuć się niewyobrażalnie głodni, dlatego trzeba uważać, by nie pochłonąć całej lodówki, bo wtedy Wasze odchudzanie raczej cofnie się niż pójdzie na przód... Najlepiej po basenie zjeść posiłek z dużą ilością białka - np. ryby, mięso czy twaróg, bo zaspokoi to nasz apetyt, a jednocześnie nie sprawi, że przytyjemy, ale wpłynie na rozbudowę naszych mięśni. Podsumowując, basen jest rewelacyjny! Pływanie wytwarza tyle endorfin, pomaga zregenerować się po intensywnym wysiłku i daje niesamowite orzeźwienie w upalny dzień. A więc... widzimy się na basenie!!! :)