Zaczynam już tęsknić za popołudniowymi treningami. Serio. Drugi dzień z rzędu mamy luz i raczej mało pomysłów, żeby wykorzystać ten wolny czas. Bo ile można chodzić na zakupy i do tego samego parku? Niby byliśmy na basenie, ale tylko na chwilę, bo pogoda nie była zbyt upalna. Na szczęście leniuchowanie się kończy i od środy zaczynamy ostre podwójne treningi - przynajmniej taką mam nadzieję. :)
Rano mieliśmy bardzo długie rozbieganie - 80 minut!! To strasznie nudne biegać wciąż te same pętelki w lesie, dlatego pobiegłam z koleżanką dalej, w te tereny, gdzie jeszcze się nie zapuściłam. No i stało się. Rozdzieliłyśmy się przy jakiś pokrzywach i byłam już zdana tylko na siebie. Powtarzałam sobie pokrzepiająco, że wciąż mam jeszcze połowę czasu, żeby znaleźć drogę powrotną. 40 minut to przecież wystarczająco dużo, by odnaleźć się w gąszczu leśnych zawijasów! Zaczęłam więc biec ciągle w lewo, bo stwierdziłam, że lepiej dobiec 'gdzieś', nawet jeśli miało to być w zupełnie przeciwnym kierunku i stamtąd już zorientowanym szukać konkretnej drogi, niż błądzić bez sensu po tych samych ścieżkach. No to dobiegłam do jakiegoś odpicowanego ogrodzonego budynku. Boże, co to jest - widziałam to pierwszy raz w życiu, mimo że od 10 dni biegam po tym lesie we wszystkich możliwych kierunkach. Na szczęście do owego budynku prowadziła asfaltowa droga, więc postanowiłam nią biec, bo musiała prowadzić do miasta. Wolałam błądzić po ulicach, gdzie zawsze miałam możliwość spytać o drogę przechodniów, niż po jakimś lesie, gdzie nie było żywej duszy. Znalazłam się więc w 'centrum' i tam byłam już uratowana. Wystarczyło zapytać o ulicę Bema i z daleka już ujrzałam stadion. Popatrzyłam na zegarek - mijała dopiero 64 minuta. Zdążyłam więc zrobić jeszcze małą 16-minutową pętelkę w lesie i nikt nawet się nie domyślił, że zwiedziłam dziś ładny zakątek miasta.
Rano mieliśmy bardzo długie rozbieganie - 80 minut!! To strasznie nudne biegać wciąż te same pętelki w lesie, dlatego pobiegłam z koleżanką dalej, w te tereny, gdzie jeszcze się nie zapuściłam. No i stało się. Rozdzieliłyśmy się przy jakiś pokrzywach i byłam już zdana tylko na siebie. Powtarzałam sobie pokrzepiająco, że wciąż mam jeszcze połowę czasu, żeby znaleźć drogę powrotną. 40 minut to przecież wystarczająco dużo, by odnaleźć się w gąszczu leśnych zawijasów! Zaczęłam więc biec ciągle w lewo, bo stwierdziłam, że lepiej dobiec 'gdzieś', nawet jeśli miało to być w zupełnie przeciwnym kierunku i stamtąd już zorientowanym szukać konkretnej drogi, niż błądzić bez sensu po tych samych ścieżkach. No to dobiegłam do jakiegoś odpicowanego ogrodzonego budynku. Boże, co to jest - widziałam to pierwszy raz w życiu, mimo że od 10 dni biegam po tym lesie we wszystkich możliwych kierunkach. Na szczęście do owego budynku prowadziła asfaltowa droga, więc postanowiłam nią biec, bo musiała prowadzić do miasta. Wolałam błądzić po ulicach, gdzie zawsze miałam możliwość spytać o drogę przechodniów, niż po jakimś lesie, gdzie nie było żywej duszy. Znalazłam się więc w 'centrum' i tam byłam już uratowana. Wystarczyło zapytać o ulicę Bema i z daleka już ujrzałam stadion. Popatrzyłam na zegarek - mijała dopiero 64 minuta. Zdążyłam więc zrobić jeszcze małą 16-minutową pętelkę w lesie i nikt nawet się nie domyślił, że zwiedziłam dziś ładny zakątek miasta.
Potem mieliśmy jeszcze zadanie specjalne - wzmocnić mięśnie brzucha dla lepszej stabilizacji tułowia w trakvie biegania i bla bla bla, czyli mówiąc naszym językiem: do wyrobienia sobie ładnych kaloryferków na Mistrzostwa Polski. Haha, jesteśmy jak najbardziej za!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz