Ktoś by pomyślał, że w niedzielę można odpocząć i treningi będą luźniejsze, zwłaszcza, że temperatura wynosiła ponad 30 stopni. Nic bardziej mylnego! Szczerze? Dziś był najcięższy trening, jaki dotychczas tu zaliczyłam. Nie lubię robić bardzo długich dystansów na stadionie, bo wtedy zawsze trzeba biegać szybko, a jak masz zrobić ten sam dystans 'przełajowo', to tempo zawsze jest lżejsze i ogólnie jakoś luźniej biega się w terenie. No, ale stało się. Po indywidualnej rozgrzewce (trucht, rozciąganie, skipy i przebieżki) dostaliśmy przydział na dziś: ZAKRES. Boże, i to jaki! 6 kilometrów. 15 kółek. W niedzielę. W południe. W upale. Boże. Nie dość, że zaczęliśmy już szybkim tempem (1.44 min/okrążenie), to jeszcze każdy następny kilometr mieliśmy stopniowo przyspieszać. W efekcie po 5 kółkach było już tempo 1.43 min/okrążenie, a po dziesiątym - 1.42. Ostatni kilometr miałam przyspieszyć jeszcze bardziej, ale naprawdę nie miałam siły. Mniej więcej od 7 kółka tory rozmazywały mi się już przed oczami, a przez ostatnie 300 metrów zaczęłam się dziwnie czuć. Mimo że był upał, cała skóra wprost na mnie płonęła, a pot szczypał mnie w oczy, to poczułam dreszcze na ramionach i gęsią skórkę. Przegrzanie? Nie wiem, marzyłam już tylko, żeby dotrwać do mety. Liczyłam w myślach: ostatnie 200, 150, 100 metrów... A tu co? A tu trener ze stoperem w ręce krzyczy: no, dalej, dalej, jeszcze jedno, ostatnie już! Nie miałam już siły, żeby protestować, dlatego zrobiłam ostatecznie dystans 6400 metrów. No cóż, trudno. Kiedy już umierałam na bieżni i cieszyłam się, że to wreszcie koniec, okazało się, że to jeszcze nie koniec. Ubrać kolce i zrobić 8 przebieżek po 50 metrów. A potem jeszcze jeden dłuższy odcinek. Jeden dłuższy? O mój Boże, pomyślałam od razu o 1000, 600 czy 800 metrach. Na szczęście okazało się, że 'jeden dłuższy' to tylko setka. Każdy miał biec indywidualnie, a trener mierzył czas. Zastanawiałam się, czy jestem w ogóle w stanie pobiec to 'tak na deser', ale dałam z siebie wszystko i zrobiłam czas 15.2. Jak na 'ledwo żywą i ledwo chodzącą długaskę' byłam z siebie naprawdę dumna.
Po południu nogi miałam jak z waty, a trzeba było wytruchtać jeszcze 30 minut. Jakoś doczłapałam z tego lasu i zaczęliśmy delikatną rozgrzewkę na stadionie. Pół godziny rozciągania i przeróżnych skipów. No i wreszcie potem relaks!!!
Po południu nogi miałam jak z waty, a trzeba było wytruchtać jeszcze 30 minut. Jakoś doczłapałam z tego lasu i zaczęliśmy delikatną rozgrzewkę na stadionie. Pół godziny rozciągania i przeróżnych skipów. No i wreszcie potem relaks!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz