Dieta a wesele

Wszelkie rodzinne uroczystości, imprezy, no i przede wszystkim wesela są przez nas uwielbiane, jednak wprawiają w spore zakłopotanie osoby na diecie i ze słabą siłą woli. Podchodzimy do tych spraw różnie - jedni z zaciśniętymi ustami zażarcie odmawiają kolejnego kawałka ciasta i pieczonego mięsa, inni decydują się na jeden dzień wyjątku i odstępstwa od diety, wychodząc z założenia, że taka impreza to przecież zdarza się raz na rok albo rzadziej... Jasne, jeśli rzeczywiście tak jest, to jednodniowe (albo raczej jednonocne) obżarstwo w znaczący sposób nie wpłynie na naszą figurę, jednak gdy takie przyjęcia stają się częstsze (na przykład raz w tygodniu) to niestety, nie unikniemy kilku nadprogramowych kilogramów... Jak więc się z tym uporać? Co robić, by w pełni cieszyć się z przyjęcia, nie odmawiając sobie smakołyków, a jednocześnie nie zamartwiać o przyszłą figurę? Mam dla Was kilka rad!

Podjadaj zdrowo

Weselne stoły uginają się od licznych przystawek i przekąsek, po które sięgamy czasem wręcz mimowolnie w trakcie rozmowy czy oczekiwania na danie główne. Sprawmy więc, by nasze ręce nie zatrzymywały się na kalorycznych bombach, ale zdrowych i lekkich przekąskach. Zamiast ciastek sięgnijmy więc po owoce, które zawsze obecne są na takich przyjęciach. Obieranie banana czy jabłka jest wiadomo niewygodne, dlatego z reguły łatwiej sięgnąć nam po małe słodkie ciasteczko. Na szczęście mamy małych czerwonych bądź zielonych sprzymierzeńców, którzy są niezastąpieni na biesiadnych stołach, poręczni bardziej niż słodycze, przepyszni, naturalnie słodcy, a co najważniejsze mają tylko 67 kcal/100 g (dla porównania - ciasteczko to ponad 400 kcal/100 g!). Tak, mowa o winogronach. Sięgajmy po nie bez obaw, są zdrowe i przepyszne.

Planuj jedzenie

Zwykle na weselach menu składa się z kilku dań na gorąco i deserów - tortu, lodów, plus oczywiście przystawki na biesiadnych stołach. Warto zawczasu dowiedzieć się, jak będzie wyglądał jadłospis, by móc wcześniej zaplanować sobie, co i kiedy, a także ile, zjeść. Bo jeśli wiemy, że godzinę po obiedzie będą podawane lody, a koniecznie chcemy spróbować obu specjałów, to ograniczymy się do mniejszej porcji kotleta, by bez problemu zmieścić w sobie jeszcze deser i nie być przejedzonym. Albo jeśli około 1 w nocy po licznych tańcach na parkiecie złapie nas wilczy głód, to zapewne rzucimy się na gotowe przekąski. Nie jest źle, jeśli trafimy na talerz z wędlinami, chlebem i sałatką, zdecydowanie jednak gorzej, jeżeli rzucimy się na słodkości, gdyż wiadomo, że jedno małe ciastko nas nie nasyci, tylko zjemy od razu kilka kawałków, co może dać nam ponad tysiąc kalorii na jednym talerzu!!! Zaś gdybyśmy wiedzieli, że za pół godziny będzie podawane ciepłe danie, to z pewnością wytrzymalibyśmy do tego czasu i zjedli bardziej wartościowe danie.

Jedz małe porcje

Wiadomo, że chcemy zawsze spróbować każdego specjału, dlatego warto ograniczyć się nie w ilościach posiłków, ale ich wielkości. Zamiast dwóch wielkich obiadów, lepiej spróbować pół talerza każdego z dań. Zamiast nakładać na talerz od razu po dwa kawałki wszystkich rodzajów ciast, lepiej co godzinę skusić się na pół porcji coraz to innego smakołyku. Pomoże to nam zachować poczucie sytości i przyjemność z kosztowania przysmaków, a jednocześnie nie obciąży tysiącami kalorii oraz wzdęciami, bo kłopoty trawienne to obok nadwagi drugie wyzwanie dla biesiadników.

Dużo się ruszaj

Tańcz, tańcz i jeszcze raz tańcz! Wykorzystaj każdy szybki kawałek, który w mig pozwoli Ci spalić spożyte kalorie, a jednocześnie odwróci Twoją uwagę od jedzenia. Przysmaki zdecydowanie bardziej kuszą, gdy są na wyciągnięcie ręki, a my często jemy po prostu z nudów. Jeśli zaś trochę się poruszasz, to nie będziesz czuła tak dużej ochoty na słodkości, a chętniej sięgniesz po coś do picia.

Ostrożnie z napojami

Picie to jeden z zabójczych składników imprez dla naszej figury. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, ile kalorii znajduje się w kolorowych gazowanych napojach (typu Sprite, Pepsi, Mirinda), a także sokach (te stuprocentowe z owoców są jeszcze w porządku, gorzej z tymi dosładzanymi...), nektarach, no i oczywiście alkoholu.
Ciekawostka:
  • kieliszek wódki = 110 kcal
  • lampka słodkiego wina = 115 kcal
  • kufel piwa = 200 kcal
  • lampka szampana = 76 kcal
  • puszka Pepsi = 139 kcal
Teraz przypomnij sobie, ile kalorii ma jedno ciastko (ok. 100 kcal), garść truskawek (ok. 20 kcal) czy kanapka (ok. 130 kcal)... Dalej jesteś pewna, że możesz pić bez ograniczeń?

Życzę wytrwałości w swoich dietach na rodzinnych przyjęciach i wakacyjnych imprezach, ale... nie bierzcie tego też zbyt serio. Żyje się tylko raz i chyba nie warto cały czas sobie odmawiać przyjemności. Namawiam za to do racjonalnego podchodzenia do tej sprawy i umiarkowania. Wtedy wszystko będzie dobrze! :)

No i specjalnie dla Was zdjęcie z wczorajszego wesela:


Marzenia się spełniają

Ostatnie zawody w tym roku szkolnym. Podsumowanie sezonu, miał być dobry wynik tak na zakończenie, na miły finisz. Bieg był wprost wybłagany, bo Beskidianathletic to coroczna impreza organizowana już po raz 14 w Bielsku-Białej, więc jej program był od dawna ustalony. Ale nie ma rzeczy niemożliwych! Wystarczyło kilka maili, parę telefonów i udało się - pobiegłyśmy na 3 km.



Strasznie się cieszyłam, bo nie chciałam przez całe wakacje kisić się z czasem 11:05.70 i pluć sobie w brodę, że tak mało mi zabrakło do tej trzeciej klasy. Bieg miał być więc dla mnie "wyzwoleniem", ale także dużym wyzwaniem. Trener nie ukrywał, że mam dać z siebie więcej niż wszystko, jeśli chcę w ogóle myśleć o OOM-ach. Jego cel: zrobić czas 10:48. Jak dla mnie - nierealne! Ledwie miesiąc temu biegałam ten dystans w 11:28, tydzień temu zjechałam do 11:05, a teraz miałam urwać kolejne 17 sekund?! Pogoda była idealna - lekki chłód, ale bez deszczu.
Zawody uczą cierpliwości i radzenia sobie z własnymi emocjami, zwłaszcza, jeśli jesteś długodystansowcem. Biegi najdłuższe z reguły odbywają się na samym końcu, dlatego od godziny 10 tkwiłam na śląskim stadionie "Wapienica", podczas gdy bieg miałam dopiero o 18.30... Te godziny oczekiwania to najmniej płodny czas w życiu sportowca, bo wtedy po prostu nie da się nic zrobić. Stres zżera Cię tak, że nie jesteś w stanie spokojnie czytać książki, nie możesz zajadać go przekąskami, bo dieta w dniu zawodów to sprawa święta i ustalona wręcz co do minuty, nie wolno Ci też zbyt wiele się ruszać, żeby nie tracić niepotrzebnie sił i standardowo - nogi w górę!


No, ale do rzeczy... Zawody były prestiżową, międzynarodową imprezą - startowali zawodnicy z Austrii, Niemiec, Białorusi, a nawet z Włoch czy Serbii. Trener ostrzegał mnie, że bieg będzie naprawdę dobry, bo jedna zawodniczka chce wyrobić sobie minimum na Mistrzostwa Świata Juniorów Młodszych, czyli przebiec 3 km w... 9.40! Ja miałam na nią nie patrzeć, ale trzymać się swoich rywalek i po prostu wypruć się na śmierć.
W końcu wystartowaliśmy. Biegi długodystansowe są ciężkie, bo masz zbyt wiele czasu na myślenie. 7 i pół kółka ciągnie się w nieskończoność i już przy 3 okrążeniu masz ochotę zejść z trasy i poddać się. Ale trzeba znaleźć jakiś punkt zaczepienia, wejść w trans i biec, po prostu biec, nie zastanawiając się nad niczym. Boże, jak wiele dają wtedy okrzyki publiczności i dosłyszane gdzieś tam rady trenera. "Nie puszczaj jej... trzymaj się za nią... wydłuż krok... mocniej ręce... wyżej kolano..."
No i dobiegłam. Jasne, że chciałam się poddać. Jasne, że nie miałam siły ani ochoty. Bo po co się tak męczyć? I to z własnej woli. Ale nie dziś. Ostatnio odpuściłam i nie mogłam sobie tego wybaczyć. Dziś musiałam dać z siebie 200%.

Rezultat?
10:50.89!!!


Nie wierzyłam. Po prostu nie wierzyłam. Mam super życiówkę. Mam trzecią klasę. Mam szansę na start w Mistrzostwach Polski. Mam po prostu szczęście! :)

Relacja wprost po biegu (jeszcze lekko zdyszana :D):

Chodakowska - mistrz czy sadysta?

Od kilku lat w Polsce panuje moda na zdrowy styl życia i coraz większą popularnością cieszą się trenerzy personalni oraz celebryci lansujący swoje treningi i przepisy w internecie. W pewnym sensie ja też jestem jedną z osób, próbujących zaistnieć właśnie w kategorii sportu.

Najbardziej znaną prekursorką tego trendy w Polsce jest z pewnością Ewa Chodakowska. Sylwetka znana chyba wszystkim, ciesząca się dużą sympatią wśród swoich zwolenniczek i podopiecznych, ale także postać kontrowersyjna, nazywana przez złośliwych (a może zazdrosnych?) "koniem", "plastikiem", "chodzącą reklamą Adidasa"...
Ja sama ćwiczyłam z programami Ewy i bardzo ją cenię. Nie uważam, by była sadystką, a jej treningi niebezpieczne dla zdrowia. Jeśli ktoś nieumiejętnie wykonuje pewne ćwiczenia to sam naraża się na kontuzje, nie jest to wina osoby, która te ćwiczenia opatentowała. Na przykład najprostsze brzuszki... 90% osób wykonuje je źle - odrywa lędźwie od podłoża, podrzuca biodra i ciągnie ciało rękami, zamiast unosić mięśnie brzucha, a w dodatku nadwyręża kręgosłup i kark, dlatego potem odczuwa ból, a efektów brak. Dlatego ja na prawdę POLECAM Ewę! :) I nie chodzi mi tylko o treningi, które stworzyła, ale ogólnie całą jej postać. Jest mega pozytywną osobą, wszędzie jej pełno, namawia do bycia fit, ale jest całkowicie przeciwna głodzeniu się i wyniszczaniu swojego ciała. Mimo że jest sławna, to woda sodowa nie uderzyła jej do głowy - jest otwarta i miła dla swoich fanek, zawsze znajduje czas na wspólne zdjęcie, chwilę rozmowy, autograf... Na jej stronie pełno jest przeróżnych porad, przepisów i motywacji. Naprawdę, kawał dobrej roboty - podniosła tysiące polskich (i nie tylko) tyłków z kanap!


źródło: www.piekne-zdrowie.pl

Specjalnie dla Was omówię kilka jej najbardziej popularnych i dostępnych w internecie programów treningowych, z którymi się zetknęłam. Do ich wykonania potrzebujesz tylko dostępu do internetu, kawałka podłogi z matą bądź jakimś kocem i... to właściwie wszystko! :)

1. SKALPEL
Jest to trening lekki, idealny dla osób początkujących. Bardziej rozruszanym i aktywnym raczej nie da w kość, ale lepszy słaby trening niż żaden. Proponuję zacząć od niego swoją przygodę z fitnessem! Jednak mówię od razu - jeśli już coś ćwiczysz, to nie nastawiaj się na duże efekty po Skalpelu, bo się zawiedziesz i skończysz trening z niedosytem. Jeżeli dopiero zaczynasz swoją przygodę ze sportem, to Skalpel będzie dla Ciebie treningiem idealnym! Rozruszasz się, porozciągasz, popracujesz nad równowagą, a przy okazji wzmocnisz mięśnie i na pewno spalisz troszkę tłuszczyku. Skalpel, jako trening lekki, można bez obaw wykonywać codziennie. Trwa 40 minut, a dzięki niemu spalisz ok. 400 kcal.

Oto link: Skalpel

2. KILLER
Jeśli jesteś osobą o większych wymaganiach i chcesz się podczas ćwiczeń porządnie spocić, to polecam ten trening. Czym różni się od Skalpela? Zasadniczo tym, że jest to całkowicie inny rodzaj ćwiczeń. Podczas gdy Skalpel można zaliczyć do rodzaju ćwiczeń hm... "stabilnych" i "siłowych", czyli takich wzmacniających mięśnie, Killer to trening cardio, aerobowy przeplatany ćwiczeniami podobnymi do tych w Skalpelu. To właśnie ta część cardio powoduje, że łapiemy zadyszkę, pocimy się i... spalamy tłuszcz. Typowy trening cardio to bieganie, skakanie na skakance, jazda na rolkach, dynamiczny taniec czy pływanie. Charakteryzuje się najprościej mówiąc tym, że cały czas trzepiesz swoim ciałem i pobudzasz je do spalania tłuszczu. Dzięki takim ćwiczeniom najbardziej się chudnie. Ale Killer to już naprawdę nie są przelewki i jeśli masz słabą kondycję, to raczej nie wytrwasz całych 40 minut. Trening podzielony jest na 3 części, z których każda składa się z dwóch partii - kilkuminutowego cardio i zestawu 3/4 ćwiczeń na mięśnie brzucha, nóg i pośladków, które to ćwiczenia powtarzasz trzykrotnie. Całość daje nam około 40 minut dosyć konkretnego wysiłku, podczas którego spalisz nawet 600 kcal! Oczywiście, to ile kalorii stracisz, zależne jest od wielu czynników - wieku, wagi, poziomu aktywności, a nawet fazy cyklu miesiączkowego.

Link: Killer

3. TURBO SPALANIE
Według mnie jest to trening najbardziej obciążający stawy, dlatego nie jestem jego fanką i szczerze bym go nie poleciła, ale to tylko moje skromne zdanie, opinii na ten temat jest oczywiście w internecie mnóstwo, a jeszcze lepiej, jeśli będziesz mieć własną. Turbo to trening interwałowy, podobnie intensywny co Killer. Spalamy przy nim mniej więcej tyle samo kalorii.

Link: Turbo

4. SKALPEL WYZWANIE
Jest to zaraz po killerze mój ulubiony trening. Potrafi dać porządnie w kość, mimo że całkiem różni się od typowych treningów cardio. Trening ten składa się z poszczególnych ćwiczeń na różne partie ciała - zaczynamy od nóg i pośladków. Potem katujemy swój brzuch całą serią planków i znów ćwiczymy dolne partie ciała. Na koniec czeka nas deser - ćwiczenia wzmacniające plecy, za co duży plus! Często zapominamy o tej części ciała, a to podstawa zarówno przy ćwiczeniach stabilnych (brzuszkach), jak i aerobowych, np. bieganiu. Skalpel trwa tyle, co każdy inny trening Ewy, czyli ok. 40 minut. Mimo że ćwiczenia nie są tak "skoczne i biegające" jak w Killerze, to gwarantuję, że ten trening również wyciśnie z Was siódme poty, a spalicie przy nim ok. 500 kcal.
Niestety, filmik nie jest udostępniony w internecie, ale dla zainteresowanych - mam go na swoim komputerze i chętnie się podzielę! :)

5. SKALPEL 2
Ten trening jest według mnie najlżejszy, idealny dla osób w stylu: dziś już nie mam na nic siły, jestem za słaby, nie dam rady, nie mam czasu itd. Zajmie Wam nie więcej niż pół godziny i pozwoli ledwie się spocić. Do tego zestawu ćwiczeń potrzebne będzie krzesło. Trening działa na brzuch, uda i pośladki - jest połączeniem różnorakich brzuszków, przysiadów i skłonów wykonywanych właśnie przy użyciu zwykłego krzesła. No ale coś za coś - lżejszy trening - mniejsze efekty i mniej spalonych kalorii (ok. 400).
Skalpel 2 również nie jest dostępny w internecie, ale osobiście go mam i mogę komuś przesłać. :)

A co Wy sądzicie o Ewie? :)

Tak blisko trzeciej klasy

Przegrywać też trzeba umieć. I wydaje mi się, że w sporcie to jest ważniejsze niż umieć wygrywać. I niestety... trudniejsze. Ale jakie przegrane są najcięższe? Wiadomo, czwarte miejsce zawsze boli, wiedząc, że było się tak blisko medalu. Bolą minimalne przegrane - wiedzą o tym zwłaszcza sprinterzy, kiedy o awansie na mistrzostwa decydują setne sekundy. Boli, gdy pokonuje Cię Twój największy rywal, a jakże boli kiedy to przegrywasz niesprawiedliwie. Ale chyba największy ból sprawiają przegrane z samym sobą. Te są najcięższe, bo wina leży zawsze po tej samej stronie. Trudno się z nimi pogodzić i zawsze po starcie pojawia się myśl: mogłem jeszcze przycisnąć, mogłem to pobiec lepiej…


Takie dni są trudne, ale zdarzają się u każdego sportowca. Na pocieszenie powiem Wam, że właśnie dziś taki mam. Wczoraj odbył się na stadionie przy AWF-ie 9. Otwarty Puchar Krakowa w Lekkiej Atletyce. Startowałam w mojej koronnej konkurencji - 3 km. Cel był jasny, zrobić życiówkę, trzecią klasę, minimum na OOMy no i tym samym zakręcić się w okolicach 11:00 albo i lepiej. Dałam z siebie wszystko. Jaki wynik? 11:05.70. Byłabym z niego bardzo zadowolona, bo mój ostatni czas na ten dystans wynosił 11:28.21, ale... Ale zaraz potem dowiedziałam się, że 3 klasa jest od 11:05.00. Niecała sekunda. 70 setnych. I nagle tysiąc myśli i wyrzutów, że przecież mogłam to pobiec szybciej, że nie dałam z siebie maksimum możliwości, że tak mało brakło… Taki wynik boli. I po prostu jest smutno. Ale w lekkiej atletyce najpiękniejsze jest to, że zawsze są kolejne zawody, a życiówki są po to, by je wciąż podbijać! :)

Trzymajcie tu relacje z zawodów: 
(polecam 03:56:41 -> 04:11:06)

Koniec szkolnych zawodów

Trochę się łezka kręci w oku.. Haha, nie no, bez przesady. Tak, dzisiaj były moje ostatnie gimnazjalne zawody - Małopolska Gimnazjada Młodzieży w szkolnej drużynowej lidze LA w Krakowie. Rezultaty: 600 metrów - 1.51, sztafeta szwedzka (400) - 2.45. Czasy słabe, ale mam wyjaśnienia!!!

Ten dzisiejszy dzień to w ogóle był szalony. Miałam nie jechać na te zawody, bo jestem bardzo kontuzjowana (dwugłowy nie pozwala mi w ogóle biegać, boli jak cholerka :<). Odpuszczam w tym tygodniu treningi i leczę się zabiegami u mojej najukochańszej mamy fizjoterapeutki (laser, lampa Sollux, pole magnetyczne, ultradźwięki), żeby wypocząć do soboty - ostatni start przed OOM! A więc plan był taki, że jadę rano z mamą na rehabilitację, miałam tylko podskoczyć na zbiórkę i przekazać Pani od Wf-u, że na zawody nie jadę. Taki był plan... Ale jak zaczęłam tłumaczyć, że naprawdę bardzo mnie boli noga i dlatego odpuszczam, to Pani zaczęła płakać. Kurde, tyle lat już próbowały dostać się tą drużynówkę na finał wojewódzki i wreszcie się udało, a tu okazuje się, że wystawiam je ja i 2 inne dziewczyny nie przyszły. Patrzyło na mnie 12 smutnych twarzy - pełnych nadziei, chęci walki i zaangażowania. A ja bezczelnie wsadziłam tyłek do auta i odjechałam. Ale sumienie nie dałoby mi żyć, gdybym po kilku minutach nie kazała mamie zawracać. Wpadłam do domu, chwyciłam szybko strój i buty, no i dzwonię do dziewczyn, że jednak jadę. Oni są już w drodze i niczym w filmie akcji moja mama urządza szaleńczy pościg BMW za szkolnym busem. Doganiamy ich.  "Drużyny się nie zostawia" - mówię do Pani i to załatwia wszystko.

Nieważne, że teraz mój dwugłowy umiera. Nieważne, że odezwało się kolano po artroskopii. Nie mogłam ich zostawić. Nie mogłam ich zawieźć. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Lekkoatletyka jest piękna.

Wow wow wow, trochę stare to zdjęcie, ale mam do niego sentyment. Ekipa podobna do dzisiaj, a w tle kochany AWF. Wspomnienia zostaną na zawsze! <3

Mistrz Polski - Paweł Wiesiołek

Nadeszła pora na post, na który chyba długo czekaliście...
Panie i Panowie, przedstawiam Wam Mistrza Polski w Wielobojach - Pawła Wiesiołka!!!


Moja dziennikarska intuicja już w sobotę mówiła mi, że z tym Panem warto zrobić sobie zdjęcie. Nie myliłam się! Paweł Wiesiołek zdobył złoty medal na tegorocznych Mistrzostwach Polski Seniorów w Wielobojach. Taki wynik to jednak nie nowość dla zawodnika KS Warszawianka, ponieważ wcześniej zdobył on już kilkakrotnie tytuł Mistrza Polski w dziesięcioboju jako senior i jako junior w siedmioboju. Niejednokrotnie reprezentował on Polskę na wysokiej rangi imprezach międzynarodowych - 2 lata temu zajął 10. miejsce w Młodzieżowych Mistrzostwach Europy. Na co dzień trenuje w Warszawie pod okiem trenera Marka Rzepki. Specjalizuje się w wielobojach, jednak jego rekordy we wszystkich lekkoatletycznych konkurencjach są godne pozazdroszczenia. Wystarczy sprawdzić listę jego życiówek w bazie PZLA. Co więcej, Paweł może poszczycić się nie lada osiągnięciem. Podczas tegorocznych prestiżowych zawodów  "Hypo-Meeting", które odbyły się 28 i 29 maja w austriackim Götzis udało mu się przełamać barierę 8000 punktów w wielobojach. Wynikiem 8140 Paweł wpisał się na karty historii polskiej lekkoatletyki jako 4 najlepszy zawodnik i osiągnął rezultat, jakiego Polska nie miała już od 17 lat. Tym samym uzyskał on awans do Mistrzostw Świata w Pekinie, które odbędą się już w sierpniu.

Paweł zgodził się specjalnie dla Was, czytelników mojego bloga, odpowiedzieć na kilka pytań. Muszę przyznać, że jest to zarówno wielki sportowiec, jak i niezwykle miły i sympatyczny mężczyzna. Nie wspominając o tym, że również zabójczo przystojny... :)

Oto wywiad z Pawłem Wiesiołkiem:

Gaba Porada: Paweł, lista Twoich osiągnięć jest bardzo długa, jesteś mistrzem Polski. Czy moglbys po krótce wymienić swoje największe sukcesy?

Paweł Wiesiołek: Ten rok jest dla mnie przełomowy, dlatego też za największe swoje osiągniecie w karierze uważam przekroczenie granicy 8 tysięcy punktów i kwalifikację na Mistrzostwa Świata do Pekinu.To wszystko miało miejsce zaledwie tydzień temu. :) 

GP: Powiedz, co zmotywowało Cię do uprawiania lekkiej atletyki? Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?

PW: Już od podstawówki byłem bardzo aktywnym dzieckiem. Brałem udział we wszystkich możliwych zawodach sportowych. Jeździłem również na czwartki lekkoatletyczne. Mój nauczyciel od wf-u stwierdził, że mam predyspozycje do skoku wzwyż. W wieku 13 lat na Memoriale Kusocińskiego zdobyłem swój pierwszy medal z wynikiem 185 cm . Zauważył mnie trener Marek Rzepka i zaprosił do Warszawy. Tak się zaczęła moja przygoda z wielobojem.

GP: Jaki jest Twój klucz do sukcesu?

PW: Moim kluczem do sukcesu jest wytrwałość i upór w dążeniu do celu.Najważniejsze jest, aby kochać to co się robi. Staram się bawić każdym startem. Sprawia mi to ogromną przyjemność.

GP: Komu w znacznej mierze zawdzięczasz swoje osiągnięcia?

PW: Swoje osiągnięcia zawdzięczam w dużej mierze swojemu trenerowi Markowi Rzepce, fizjoterapeucie Andrzejowi Gawrylczykowi, który dba o moje zdrowie, prezesowi sekcji lekkoatletycznej klubu Warszawianka Jackowi Zamecznikowi oraz sponsorowi Inter Europol, dzięki któremu nie muszę martwić się o możliwość startu w zagranicznych meetingach. Nie można zapominać tu o osobach najbliższych, których wsparcie jest najcenniejsze.

GP: Dieta wśród sportowców to kluczowa sprawa zaraz obok treningów. Jak wygląda Twój 'mistrzowski jadłospis'? 

PW: Korzystam ze specjalnie zbilansowanej diety, dopasowanej na potrzeby wydatku energetycznego, jaki wkładam w trening. Nie ukrywam, że kocham jeść, więc często zdarzają mi się odstępstwa od diety :).

GP: Osiągnąłeś już tak wiele, ale i tak wciąż masz na pewno niedosyt. Jaki jest Twój nowy cel do osiągnięcia?

PW: Mój nowy cel to pobicie rekordu Polski Sebastiana Chmary, który wynosi 8566 punktów oraz kwalifikacja na Igrzyska Olimpijskie.

GP: Czy oprócz lekkiej atletyki uprawiasz jeszcze inne sporty?

PW: W okresie zimowym 2 razy w tygodniu dodatkowo trenowałem na basenie. Był to świetny trening uzupełniający, poprawiający wytrzymałość i rozluźniający partie mięśniowe narażone na kontuzje, szczególnie w treningu wielobojowym.

GP: Jaką radę dałbyś początkującym sportowcom, by tak jak Ty osiągnęli mistrzostwo?

PW: Wytrwale dążyć do celu .Wyniki nie przychodzą z dnia na dzień.

GP: Jaka konkurencja w wieloboju stanowi dla Ciebie największe wyzwanie?

PW: Bardzo chciałbym poprawić skok o tyczce.To piękna konkurencja. W Polsce mamy wielu doskonałych tyczkarzy. Chciałbym dołączyć do ich grona, oczywiście na miarę wieloboisty.

GP: Jak godzisz treningi z życiem codziennym? Czy to trudne znaleźć codziennie czas na wizytę na stadionie i siłowni?

PW: Staram się to wszystko połączyć i mieć do tego zdrowy dystans. Kiedy kalendarz sportowca jest cały zapisany, okazuje się, że czas znajduje się na wszystkie aspekty życia. Sportowcy to bardzo zorganizowani ludzie. :)

GP: Dziękuje Ci za poświęcony czas. Życzę dalszych sukcesów i samych życiówek!


Mistrzostwa Polski w Wielobojach

Tak jak obiecałam, przygotowałam dla Was relacje z sobotnich MPJiS w wielobojach. Dla ignorantów: wieloboje to zawody, które składają się z kilku konkurencji lekkoatletycznych: dla kobiet 7 (siedmiobój), a dla mężczyzn 10 (dziesięciobój). Zmagania trwają przez 2 dni. Za każdą konkurencję przyznawane są zawodnikowi punkty, których ilość jest zależna od uzyskanego rezultatu. Zwycięzcą jest osoba, której udało się zebrać najwyższy wynik. Proste, prawda? :)

Zawody te rozpoczęły się o godz. 10.45 na stadionie AWF-u w Krakowie konkurencją biegu na 100 metrów mężczyzn. Najszybciej setkę pokonał Paweł Wiesiołek (11.15), zaraz po nim sklasyfikowani zostali Rafał Abramowski z rezultatem 11.28 i Paweł Basałygo (11.33).
Niedługo potem rozpoczął się bieg kobiet na 100 metrów przez płotki. Ten wyścig udało się wygrać Izabeli Mikołajczyk z czasem 14.05. Drugie miejsce zajęła Magdalena Sochoń (14.07), a trzecie Klaudia Muchlada (14.60).
O godzinie 11.45 rozpoczęła się konkurencja skoku w dal mężczyzn. Warunki były sprzyjające, dlatego zawodnikom udało się osiągnąć wysokie rezultaty: Karol Ciesielski - 7.05, Rafał Abramowski - 6.86, Paweł Basałygo - 6.80.
W tym samym czasie miały miejsce zmagania kobiet w skoku wzwyż. Tu znów bezkonkurencyjna okazała się Izabela Mikołajczyk, która jako jedyna pokonała wysokość 1.84 m. Zaraz za nią sklasyfikowane zostały Marlena Maj i Karolina Konkel, pokonując poprzeczkę odpowiednio na wysokościach 1.72 i 1.66 m.
Następnie panowie przerzucili się na kulę. Najdalej udało się pchnąć Karolowi Ciesielskiemu (13.89), Michałowi Krawczykowi (13.66) i Rafałowi Abramowskiemu (13.35).
Po tych konkurencjach zawodnicy mieli kilkugodzinną przerwę, by zregenerować siły i zjeść obiad. Dalsze zmagania rozpoczęły się o godzinie 16.45, zaraz po uroczystym otwarciu mistrzostw.
Kobiety rozpoczęły rywalizację w pchnięciu kulą, gdzie w czołówce znów pojawiły się te same zawodniczki. Klaudia Muchlada osiągnęła rezultat 12.68 m, Magdalena Sochoń 12.17 m, a Izabela Mikołajczyk 11,84 m.
Panowie w tym czasie konkurowali ze sobą w skoku wzwyż. Barierę 2 metrów udało się przełamać tylko Pawłowi Wiesiołkowi, który przeskoczył wysokość 2.04 m oraz Mateuszowi Chmielińskiemu (2.01). Karol Ciesielski zajął miejsce 3, pokonując poprzeczkę na wysokości 1.98 m.
Ostatnią konkurencją tego dnia dla kobiet był bieg na 200 metrów. Najszybsza okazała się Magdalena Sochoń (24.84), a zaraz za nią na metę przybiegły Izabela Mikołajczyk (25.02) i Marika Marlicka (26.09).
Mężczyźni zaś zakończyli sobotnią rywalizację biegiem na 400 metrów. Tutaj bezkonkurencyjny okazał się znów Paweł Wiesiołek, pokonując ten dystans w 49.54 s. Drugie miejsce zajął Krzysztof Miara (50.61),a trzecie Paweł Basałygo (51.16).



To jeszcze nie koniec zawodów - druga część zmagań miała miejsce drugiego dnia, w niedzielę. Niestety, tego dnia już nie byłam obecna na mistrzostwach, jednak specjalnie dla Was śledziłam aktualne wyniki. I tak:
W konkurencji 110 m przez płotki mężczyzn najszybszy okazał się Paweł Wiesiołek (14.65). Wygrał on także konkurs w rzucie dyskiem rezultatem 44.92. O godzinie 13 miała miejsce najbardziej widowiskowa część zawodów - skok o tyczce. Tu bezkonkurencyjny okazał się znów Paweł Wiesiołek, jako jedyny pokonując wysokość 4.60 m.Po południu panowie zmagali się także w rzucie oszczepem, gdzie najlepszy rezultat znów należał do tego samego zawodnika - Paweł rzucił na odległość 55.85 m. Ostatnią konkurencją dziesięcioboju był bieg długodystansowy na 1500 metrów. Na metę pierwszy dobiegł Szymon Nadarzyński, zostawiając kolegów w znacznym tyle i uzyskując czas: 4:26.10. Tym biegiem zakończyły się wieloboje mężczyzn. Mistrzem Polski Seniorów w Wielobojach został ponownie Paweł Wiesiołek z klubu KS Warszawianka, uzyskując 7657 punktów. Na drugim miejscu uplasował się Michał Krawczyk, zaś brąz przypadł Krzysztofowi Miara.

W zmaganiach pań wyniki przedstawiają się następująco:

W skoku w dal najlepszy wynik osiągnęła Magdalena Sochoń (6.23). Następnie odbyła się konkurencja rzutu oszczepem, gdzie najlepsza okazała się Klaudia Muchlada, posyłając oszczep na odległość 41.33  m. Kobiety zakończyły rywalizację biegiem na 800 metrów. 2 okrążenia stadionu udało się przebiec najszybciej Magdalenie Sochoń (2:10.25) i to ona zdobyła ostatecznie tytuł Wicemistrzyni Polski Seniorów w Wielobojach, pokonując Klaudię Muchladę. Złoto przypadło Izabeli Mikołajczyk z klubu KS Warszawianka, która zdobyła łącznie 5823 punkty.


W sobotę w trakcie MPJiS miał miejsce także Mityng Lekkoatletyczny "I ty możesz zostać mistrzem". Wzięłam w nim udział, by poprawić swoją życiówkę na 1500 metrów i tym samym zawalczyć o minimy w tej konkurencji na OOM-y. Niestety, warunki były fatalne do biegów długodystansowych! Na całym stadionie ciężko były znaleźć choćby skrawek cienia, a pot wprost zalewał nam oczy. Nie był to dobry dzień na ustanawianie rekordów życiowych, dlatego też nie udało mi się zejść poniżej 5 minut, tak jak o tym marzyłam. Zakończyłam bieg z rezultatem 5:05. Pozostaje mi więc wierzyć, że uzyskam awans w konkurencji 3000 m i to właśnie na ten dystans pobiegnę w sierpniu w Łodzi. :)

Dzisiejszego posta chciałabym poświęcić kwestii kształtowania swojego ciała poprzez różne dostępne źródła z internetu, czyli dobrze znane wszystkim Chodakowskie, Lewandowskie, Mel B i inne takie. Oprę się, oczywiście, wyłącznie na własnym doświadczeniu i własnych opiniach, dlatego moje "wyroki" radzę traktować wyłącznie jako wskazówki. Zachęcam, by samemu przetestować każdy trening, z których większość jest dostępnych za darmo online. Takie ćwiczenia to idealne rozwiązanie dla osób, które na co dzień nie mają czasu na wizytę w siłowni i z reguły są domatorami - wolą ćwiczyć w zaciszu swojego mieszkania niż uprawiać sport na zewnątrz. Według mnie nic nie równa się aktywności na świeżym powietrzu, jednak czasem różne czynniki, np. pogoda zmusza nas do treningu 'inside'. Wtedy właśnie warto sięgnąć, do treningów, które ktoś skrupulatnie ułożył, przetestował i może Ci zagwarantować ich skuteczność.
Jak w ogóle trafiłam na internetowe ćwiczenia? Tak jak Ty nie byłam do końca zadowolona ze swojej figury - tu coś odstawało, tu było zbyt płaskie, tu zbyt okrągłe... Dlatego postanowiłam to zmienić. Różne metody zaprowadziły mnie w końcu na YouTube, gdzie rozpoczęłam fitness-przygodę. Poniżej przedstawię Ci zestaw treningów, z jakimi miałam do czynienia i spróbuję w skrócie zaprezentować Ci plusy i minusy danych ćwiczeń. Zacznę od Ewy Chodakowskiej.
O jej programie ćwiczeń dowiedziałam się od koleżanki. Według niej Ewka jest ratunkiem dla dziewczyn, którym dotychczas nie pomogły żadne ćwiczenia, a które wciąż marzą o idealnej talii. Postanowiłam rozpocząć wyzwanie.
Treningi zaczęłam od Skalpela, ale szybko przekonałam się, że jest to dla mnie zbyt lekki zestaw ćwiczeń, który nie wywołuje u mnie zmęczenia i mogę go traktować jako... rozciąganie potreningowe. :) A to z tego powodu, że ogólnie jestem osobą aktywną fizycznie, a według mnie Skalpel przeznaczony jest dla osób początkujących, prowadzących leniwy, siedzący tryb życia. Dlatego mówię od razu - jeśli już coś ćwiczysz, to nie nastawiaj się na duże efekty po Skalpelu, bo się zawiedziesz i skończysz trening z niedosytem. Jeżeli dopiero zaczynasz swoją przygodę ze sportem, to Skalpel będzie dla Ciebie treningiem idealnym! Rozruszasz się, porozciągasz, popracujesz nad równowagą, a przy okazji wzmocnisz mięśnie i na pewno spalisz troszkę tłuszczyku. Skalpel, jako trening lekki, można bez obaw wykonywać codziennie. Dzięki niemu spalisz ok. 400 kcal.
Oto link: Skalpel

Jeśli jesteś osobą o większych wymaganiach i chcesz się podczas ćwiczeń porządnie spocić, to polecam inny trening Ewy: Killer. Czym różni się od Skalpela? Zasadniczo tym, że jest to całkowicie inny rodzaj ćwiczeń. Podczas gdy Skalpel można zaliczyć do rodzaju ćwiczeń hm... "stabilnych" i "siłowych", czyli takich wzmacniających mięśnie, Killer to trening cardio, aerobowy przeplatany ćwiczeniami podobnymi do tych w Skalpelu. To właśnie ta część cardio powoduje, że łapiemy zadyszkę, pocimy się i... spalamy tłuszcz. Typowy trening cardio to bieganie, skakanie na skakance, jazda na rolkach, dynamiczny taniec czy pływanie. Charakteryzuje się najprościej mówiąc tym, że cały czas trzepiesz swoim ciałem i pobudzasz je do spalania tłuszczu. Dzięki takim ćwiczeniom najbardziej się chudnie. Ale Killer to już naprawdę nie są przelewki i jeśli masz słabą kondycję, to raczej nie wytrwasz całych 40 minut. Trening podzielony jest na 3 części, z których każda składa się z dwóch partii - kilkuminutowego cardio i zestawu 3/4 ćwiczeń na mięśnie brzucha, nóg i pośladków, które to ćwiczenia powtarzasz trzykrotnie. Całość daje nam około 40 minut dosyć konkretnego wysiłku. Ile spalamy podczas takiego treningu? Zdania są podzielone. O ile sama Chodakowska twierdzi, że Killer wyzbywa nas 600 kcal, to trenujące go dziewczyny mierzą nieco niżej - według nich przy maksymalnym zaangażowaniu przy ćwiczeniach spalasz ok. 400/500 kcal. To i tak całkiem nieźle, prawda? Tyle co... pączek! :) Oczywiście, to ile kalorii stracisz, zależne jest od wielu czynników - wieku, wagi, poziomu aktywności, a nawet fazy cyklu miesiączkowego.

Trzecim treningiem Ewy, jaki opiszę, jest Turbo. Według mnie jest to trening najbardziej obciążający stawy, dlatego nie jestem jego fanką i szczerze bym go nie poleciła, ale to tylko moje skromne zdanie, opinii na ten temat jest oczywiście w internecie mnóstwo, a jeszcze lepiej, jeśli będziesz mieć własną. Turbo to trening interwałowy, podobnie intensywny co Killer. Spalamy przy nim mniej więcej tyle samo kalorii.

Moim ulubionym treningiem zaraz obok Killera jest Skalpel Wyzwanie. Trening ten składa się z poszczególnych ćwiczeń na różne partie ciała - zaczynamy od nóg i pośladków. Potem katujemy swój brzuch całą serią planków i znów ćwiczymy dolne partie ciała. Na koniec czeka nas deser - ćwiczenia wzmacniające plecy, za co duży plus! Często zapominamy o tej części ciała, a to podstawa zarówno przy ćwiczeniach stabilnych (brzuszkach), jak i aerobowych, np. bieganiu. Skalpel Wyzwanie naprawdę daje w kość, myślę, że jest porównywalny do Killera, mimo że całkiem inny, bardziej stateczny.

Rodzinnie - aktywnie

Czy wspólnie spędzany z rodziną czas musi się ograniczać do biernego wypoczynku? Dlaczego coraz więcej ojców woli obejrzeć z synem mecz w telewizji niż wziąć go na boisko i razem pokopać? Lub nawet zabrać go na mecz ulubionej drużyny i wspólnie pokibicować na stadionie. Tak niewiele potrzeba, by wspólne popołudnie zamieniło się w mile spędzony czas. A aktywność fizyczna powoduje wytwarzanie endorfin, czyli hormonów szczęścia, dlatego każdy aktywnie spędzony czas obfituje w radosne doświadczenia. Dodatkowo jest to okazja do poprawienia swojej kondycji i zrzucenia zbędnych kilogramów. Poprzez sport poznaje się mnóstwo nowych ludzi - takich samych zapaleńców jak Ty, a także odwiedzasz nowe miejsca. Ja osobiście zwiedziłam chyba każdy możliwy zakątek krakowskiego AWF-u i szereg śląskich stadionów. Haha :)
A tak na poważnie, to najlepszą okazją do poznania nowych zakątków jest udział w maratonie, rajdzie górskim czy wyścigu kolarskich - niesamowite scenerie, mnóstwo zapierających dech w piersiach widoków...
Dlaczego jeszcze warto uprawiać sport? Bo to okazja do zakupów! :) Bieganie to wymówka jak znalazł do zakupu nowych butów, bluzy czy topu. Wspinaczka górska - to może nowy plecak czy kurtka? Nie bój się siebie rozpieszczać, zwłaszcza jeśli na nagrodę zasłużyłaś dobrym wynikiem czy wytrwałością i systematycznością w treningach. Taki system może być znakomitym sposobem na motywację - nie opuścisz żadnego dnia na siłowni, jeżeli wiesz, że w nagrodę czekają Cię zakupy. :)
Przekonaj swoją rodzinę do aktywnego wypoczynku, wyróbcie sobie nawyki i tradycje np. niedzielnych wypadów w góry czy basenowych czwartków. Razem łatwiej jest dbać o systematyczność i raźniej pokonywać żmudne kilometry.
Ja dzisiaj wybrałam się na wieczorny trening z siostrami. One biegiem, a ja mentalnie truchtam z nimi, jednak w praktyce ciągnę się gdzieś w tyle z kijkami nordic-walking. Taki urok zawodowego uprawiania lekkoatletyki - biegasz tylko wtedy, kiedy masz dzień treningowy, bo co za dużo to niezdrowo i o przetrenowanie nie trudno. Zwłaszcza, gdy jesteś w sezonie startowym i, tak jak w moim przypadku, za dwa dni czekają Cię ważne zawody. Do tego dochodzi jeszcze drobna kontuzja mięśnia dwugłowego i w ten oto sposób mam 2 dni pauzowania, wypoczywania i zbierania w sobie wszystkich sił na mocny i dobry start w sobotę. Trzymajcie kciuki!!!

Biegi przełajowe

3 czerwca na miejskim stadionie w Rabce-Zdroju odbyły się biegi przełajowe. Startować mogli w nich uczniowie ze szkół podstawowych, gimnazjów i liceów z okolicznych miejscowości. Niestety, ze smutkiem zauważam, że z roku na rok zawody te cieszą się coraz mniejszą popularnością. Gdy startowałam w nich w podstawówce, to konkurencja liczyła ponad 40 osób, a co było wczoraj? Z mojego rocznika wystartowały 4 dziewczyny. Przecież to śmieszne! Dlaczego ludzie tak boją się biegać? I dlaczego wystrzegają się jak ognia dystansów dłuższych niż jedno okrążenie stadionu? Dla mnie, typowego "długasa", to nie do pojęcia. Ja sama ubolewam, że przełajowy dystans w Rabce to nędzne 1000 metrów, a dziewczyny jeszcze narzekają, że tak dużo...
No, ale do rzeczy. Zawody odbyły się przy przepięknej aurze - było ok. 25 stopni i bezchmurne niebo. Jak dla mnie - bomba, można się opalić! :) Wystartowałam w różowym topie z H&M, spodenkach firmy Domyos i butach Nike Dart 10.


Dystans nie jest dokładnie wyliczony - jak to zwykle w biegach przełajowych - szacuję go tak na 800/1000 metrów. Czas, jaki sobie zmierzyłam, miałam dosyć słaby (4:10), ale tego typu zawodów nie biega się dla czasu, ale tylko dla miejsca, bo sędziowie sami nie dokonują tu nawet pomiaru.
Biegłam dosyć wolno, bo mam problem z dwugłowym i jestem sklejona tape'ami, a w sobotę ważne zawody, dlatego ten środowy bieg traktowałam jako "przebieżkę".


Wolę się nie nabawić jeszcze większej kontuzji podczas zwykłych szkolnych biegów, kiedy walczę o minimy na Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży (OOM). Jednak zawsze to miło zdobyć kolejny medal do kolekcji i bon do sklepów sportowych "Koperniak" na 60 zł. Zwłaszcza, że do przełajów mam spory sentyment... Były to biegi, od których zaczęłam swoją przygodę z bieganiem, i wygląda na to, że na nich także zakończyłam karierę rabczańskiej biegaczki. Jest to bowiem mój ostatni rok w gimnazjum, a tym samym ostatni rok w Rabce, a przełaje to zawody kończące rabczański sezon lekkoatletyczny. Dlatego mogę z dumą powiedzieć, że odchodzę jako mistrz i z sentymentem podsumować minione zawody, w których brałam udział od 4 klasy podstawówki...



Tak wyglądała moja przygoda z rabczańskimi przełajami przez 6 lat:

4 klasa:
- wrzesień 2009 - 17 miejsce
- czerwiec 2010 - 6 miejsce

5 klasa:
- wrzesień 2010 - 4 miejsce
- czerwiec 2011 - 1 miejsce

6 klasa:
- wrzesień 2011 - 4 miejsce
- czerwiec 2012 - nie dałam rady wystartować

1 klasa:
- wrzesień 2012 - 3 miejsce
- czerwiec 2013 - 3 miejsce

2 klasa:
- wrzesień 2013 - 1 miejsce
- czerwiec 2014 - 1 miejsce

3 klasa:
- wrzesień 2014 - 1 miejsce
- czerwiec 2015 - 1 miejsce

Kolaż: zdjęcia z 2013 i 2014 roku

I garść fotek z najnowszych przełajów (źródło: rabka.pl):



Liebster Blog Award

  • W piątek po południu spotkała mnie na blogu bardzo miła niespodzianka. Otóż zostałam zaproszona do udziału w zabawie 'Liebster Blog Award'. Jest to pewien rodzaj wyzwania, do którego nominują się nawzajem blogerzy. Zabawa polega na tym, że zadajesz wybranych osobom 11 pytań, a nominowani mają za zadanie na nie odpowiedzieć i posłać łańcuszek dalej, nominując kolejnych blogerów. Dziękuję fitnesanka za zaproszenie Oto moje odpowiedzi: 1. Jak długo prowadzisz bloga? Mój blog powstał 23 maja, czyli niedawno, zaledwie 2 tygodnie temu. O tym, by zacząć pisać myślałam już od dawna, bo jest to sposób na połączenie moich dwóch największych pasji - biegania i pisania. Nigdy jednak nie miałam dostatecznie dużo czasu, by stworzyć coś, czemu będę mogła poświęcić dużo uwagi i dbać o to, codziennie dopieszczać, a nie pisać 'na siłę' czy 'na odwal się'. Teraz zaś skończył się nacisk w szkole na naukę, a i z treningami musiałam ostatnio wyluzować ze względu na kontuzje, dlatego stwierdziłam, że to odpowiednia pora na założenie bloga.
    2. Czy ktoś Ci pomaga w prowadzeniu bloga? Nie, wszystkie posty tworzę sama od początku do końca. Zdjęcia także są w większości mojego autorstwa, a gdy jest inaczej, to zawsze o tym piszę. Są jednak osoby, które są moimi recenzentami w pierwszej kolejności i którzy o powstaniu bloga wiedzieli od początku. Dzięki za wsparcie.
    3. Czy twoi znajomi wiedzą o twoim blogu? Tak, zdecydowałam się upublicznić bloga, bo jestem z niego dumna i nie mam powodów, by wstydzić się tego, o czym piszę. Kocham biegać i nie jest to żadną tajemnicą, a im więcej osób odwiedzi mojego bloga, tym bardziej będę zadowolona i zmotywowana do dalszej pracy.
    4.Czy lubisz podróżować? Uwielbiam podróżować, chociaż nie lubię życia na walizkach. To trochę paradoksalne, ale jednak; wiadomo - w domu najlepiej, mimo tego nie umiem wysiedzieć zbyt długo w miejscu i ciągnie mnie w świat. Letnie obozy za granicę stały się już tradycją! Hiszpania, Francja, Anglia, Węgry, Słowacja, Austria... Jedyne co przeszkadza mi w wyjazdach to dojazd - nie cierpię wlec się kilkadziesiąt godzin autokarem.. I druga kwestia - zorganizowane wyjazdy zwykle wykluczają treningi, a pominięcie biegania boli mentalnie.
    5.Gdzie chciałabyś/chciałbyś pojechać? Bardzo chciałabym odwiedzić kiedyś Australię, ale to chyba marzenie na daleką przyszłość. Póki co realnie nastawiam się na wyjazd na Maltę w wakacje (jeśli napięty grafik pozwoli :<). Od września zaczynam też naukę języka włoskiego - ciągnie mnie do tego kraju i po cichu ufam, że w przyszłości zwiążę z nim swoją przyszłość. Włosi są tacy przystojni...

    6.Czy zostawiłabyś dotychczasowe życie i wyjechała w roczną podróż? Myślę, że takie wyjazdy odmieniają życie i sposób myślenia, patrzenia na świat. Byle tylko mieć kogoś, kto wybrałby się razem ze mną, to nieważne by były pieniądze ani plany. Chciałabym się tak oderwać, przeżyć niezapomnianą przygodę, ale zastanawiam się, czy potrafiłabym wszystko tu zostawić. Głównie myślę o sporcie. Ale z drugiej strony - biegać można wszędzie...

    7. Wymień trzy rzeczy, które zabrałabyś na bezludną wyspę. -Telefon - prosta przyczyna: w dzisiejszych czasach komórką można wszystko - dzwonić, pisać, robić zdjęcia. A przy dostępie do internetu nawet pisać bloga! -Buty do biegania z wiadomego powodu -Bliską osobę - samemu przecież smutno i nudno na bezludnej wyspie!

    8.Czy lubisz sporty zimowe? Snowboard? Narty? Pochodzę z gór, więc chyba by mi nie darował i, gdybym odpowiedziała inaczej. Haha, jasne, że lubię.Jeżdżę od małego na nartach, a przygodę ze snowboardem rozpoczęłam 2 lata temu i zakochałam się.
    9. Czy lubisz słuchać muzyki? Jeśli tak to jakiej? Lubię słuchać muzyki i chyba nie znam osoby, która by nie lubiła. Czego słucham? Nie mam jakiś ograniczeń i specjalnych upodobań - lubię różne rodzaje muzyki, słucham po prostu piosenek, które mi się podobają. Ostatnio zakochałam się w utworze 'I just wanna run' i powracam do starego dobrego polskiego rocka.
    10. Czy byłaś/łeś na Woodstocku ? Czy zamierzasz jechać w tym roku? Nie byłam jeszcze i myślę, że w tym roku jeszcze za wcześnie. Ale może na studiach - czemu nie?
    11. Czy różnica wieku w związku ma dla Ciebie znaczenie? Nie powiem, że nie ma w ogóle, bo nie wyobrażam sobie w tej chwili spotykać się z facetem w średnim wieku hahahaha, ale wiek nie odgrywa w miłości szczególnej roli. Myślę, że w granicach rozsądku (tak do 10 lat) to taka różnica jest do zaakceptowania, ale zdarzają się też historie, gdy on jest starszy o 20 lat. Jeśli w grę nie wchodzą tu sława i pieniądze, to życzę takim parom szczęścia i wytrwałości pomimo negatywnych opinii, które ich spotykają. Każdy ma przecież szansę na miłość, która nierzadko bywa ślepa.
    A oto moje pytania:              
               1. Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?
               2. Co jest dla Ciebie ważniejsze - wygląd czy charakter?
               3. Ile chciałabyś mieć dzieci?
               4. Jaka jest Twoja ulubiona dyscyplina sportu?
               5. Czy słodzisz herbatę?
               6. Gdybyś miała porównać się do jakiegoś zwierzęcia, jakie by to było?
               7. O jakiej porze dnia jesteś najbardziej aktywna, masz najwięcej energii?
               8. Gdybyś miała taką możliwość, to jaką byś chciała mieć super moc?
               9. Jakie miejsce na świecie chciałabyś najbardziej zwiedzić?
               10. Najbardziej wartościowa książka, jaką przeczytałaś.
               11. Jedna rzecz, jaką byś chciała w sobie zmienić.

               Wyzywam: Homemade stories i changeslifee :)



Co zjeść przed startem?

To dobre pytanie i wbrew pozorom bardzo ważne zarówno dla zwykłych, zdrowych sportowców, jak i tych z rewolucjami żołądkowymi. Osobiście, niestety, należę do tych drugich. Po części spowodowane jest to nietolerancją laktozy, na którą cierpię - nie mogę pić mleka częściej niż raz/dwa w tygodniu i absolutnie nie rano! Ta przypadłość ujawniła się u mnie stosunkowo niedawno, bo jeszcze rok temu trening na stadionie pół godziny po zjedzeniu miski mleka z płatkami zupełnie mi nie przeszkadzał.
Mleka przed startem nie polecam nikomu - bez względu na to, czy tolerujesz laktozę, czy nie. Tak samo owsianka, pitny jogurt, maślanka i kefir. Według mnie są to produkty zbyt agresywnie działające na nasze jelita i jeżeli po ich spożyciu nie zwymiotujemy, to z pewnością będziemy odczuwali silną potrzebę skorzystania z toalety, a kto wyobraża sobie taką sytuację podczas maratonu? No właśnie...
Maraton to w ogóle osobny temat odnośnie odżywiania i jemu poświęcę osobny artykuł, korzystając w nim z doświadczenia sprawdzonej maratonki.
Skupmy się jednak na normalnych zawodach biegowych na dystansie pomiędzy 100 metrów a 10 km. Godzina i forma posiłku zależy od czasu rozpoczęcia biegu, jednak nie polecam jedzenia tuż przed startem z wiadomych powodów, ale również bez sensu jest spożywanie ostatniego posiłku 6 godzin przed zawodami. Według mnie optymalną porą są 2-3 godziny przed biegiem, tak by posiłek zdążył się strawić i ułożyć w brzuchu, a my nie zdążyli poczuć się głodni.
Gdy startujemy rano, to wiadomo, że jedynym posiłkiem poprzedzającym bieg jest śniadanie. Powinno ono być w formie złożonej z dużej ilości białka i węglowodanów, czyli na przykład dobrym przykładem może być:
  • jajecznica z chlebem, masłem i szynką
  • bułka z masłem, serem, szynką i pomidorem
  • warzywna sałatka z serem fetą i grzankami


Do tego herbata (może być zwykła lub zielona), a bezpośrednio przed startem jedynie napoje uzupełniające elektrolity, banan, baton energetyczny czy żel "przedstartowy". Osobiście polecam żel FIRE START - używałam i wiem, że działa.


źródło grafiki: http://tanie-odzywki.pl

Co do biegów odbywających się w późniejszych godzinach, to wiadomo, że na samym śniadaniu nie może się skończyć. Proponuję zjeść przed biegiem wczesny obiad, bo ten posiłek daje zawsze największego "kopa" energetycznego. Jednak należy pamiętać, by nie składał się on z produktów ciężkostrawnych. Kategorycznie odradzam spożywanie kiełbasy, papryki, grzybów, kapusty, fasoli i innych tego typu składników, gdyż są one bardzo ciężko strawne i zamiast pomóc nam w uzyskaniu wytrzymałości i szybkości, spowodują dyskomfort i złe samopoczucie. Polecam posiłek skomponowany z węglowodanów w postaci makaronu, ryżu lub kaszy z dodatkiem białka w formie mięsa i garści witamin ukrytych w warzywach (głównie pomidor, który ma mnóstwo cennego potasu!). Uwaga na sosy! Jeżeli Twój organizm je toleruje, to śmiało, dodaj je do posiłku, jednak proponuję przetestować taką kompozycję wcześniej przed jakąś aktywnością fizyczną. Przykłady dobrych obiadów przed zawodami:
  • makaron z serem i cukrem
  • ryż z kurczakiem w sosie warzywnym
  • kasza z duszonym mięsem i sałatką z pomidorów

Co, gdy zawody są z daleka od domu i nie mamy możliwości zjeść danego dnia obiadu? Pozostaje nam skorzystanie z dostępnych jadłodajni (bardzo często takie znajdują się przy stadionach) lub własnych zapasów. Posiłek przygotowany w domu na wynos wcale nie musi skazywać nas na zajadanie suchych kanapek, a obiad poza domem wykluczać ciepły i wartościowy posiłek. Polecam przygotowywanie wielotematycznych dań na wynos, nie ograniczających się do pieczywa w roli głównej, ale uwzględniających inne złożone węglowodany. Moim oczkiem w głowie jest kasza bulgur, którą jakiś czas temu odkryła moja siostra w Biedronce, jednak sądzę, że można znaleźć ją również w innych sklepach, np. Carrefourze. Jest to mieszanka mini makaroników z kaszą, która nadaje się do wielu dań - czy to na słodko, czy pikantnie, ciepło czy zimno. Stanowi ona znakomite rozwiązanie na przygotowanie obiadu na wynos, który można zjeść przed zawodami. 


Przykłady posiłków, które osobiście jadłam "na wynos" przed zawodami:
  • kasza bulgur z serkiem Danio
  • makaron z kurczakiem w sosie pomidorowym
  • ryż z gęstym jogurtem w stylu greckim z dodatkiem białego sera

Jak widzicie opcji jest mnóstwo, ale podkreślam, że są to tylko moje własne propozycje i nie zagwarantuję Ci, że Tobie będzie się po nich dobrze biegać. Każdy ma własny, indywidualny organizm, który różnie reaguje na dane produkty, więc koniecznie musisz znaleźć swoją własną "dietę przedzawodową". Jednak lepiej nie testuj jej w dniu zawodów, ale trochę wcześniej, by nie ryzykować startu. A gdy już Ci się zdarzy ból brzucha przed zawodami, to mam dla Ciebie rozwiązanie, które mi pomaga: małe magicznie żółte tabletki Espumisan (na wzdęcia) lub większe zielone Verdin (na trawienie). Wiadomo, że nie zadziałają na 5 minut przed startem, ale jeśli zażyjesz je godzinę wcześniej, to na pewno pomogą! :)


A jakie są wasze propozycje na menu w dniu zawodów?

Śniadanie na dzień dobry

Dzień dobry! Na powitanie... wiosna.

Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia! Po nocy organizm jest "wypłukany" ze wszelkich składników odżywczych, ma najniższy poziom cukru w ciągu całej doby i aż woła o naładowanie! Nie wolno Ci go omijać, ale nie może ono być dla Ciebie męką i przykrym obowiązkiem. Spraw, by stało się ono jednym z powodów, dla których budzisz się z uśmiechem i masz ochotę wstać. Jeżeli cierpisz na cywilizacyjną chorobę "nie chce mi się nic jeść z rana", to może czas pomyśleć, dlaczego tak jest? Czy to nie czasem przez zbyt obfitą i późno zjedzoną kolację? A może podjadasz w nocy? Lub Twój rytm dnia jest zbyt leniwy, by organizm wysłał odpowiednie bodźce, że po prostu jest głodny i żąda porządnego posiłku?
Wiele razy słyszałam opinie, że śniadanie to jedyny posiłek w ciągu dnia, na którego kaloryczność nie trzeba zwracać uwagi, to znaczy możesz zjeść tak dużo jak chcesz. Oczywiście, nie można tego brać zbyt dosłownie, bo jeśli pochłoniemy jajecznicę z 10 jaj przygryzaną smażonym boczkiem i popijaną piwem, to z pewnością zostawi to ślad na naszym organizmie w postaci dodatkowych kilogramów. Jednak chodzi tu o to, by nie bać się zjeść sobie porządnie rano, bo ta energia, którą dostarczymy będzie stanowiła grunt na cały dzień. Pozostałe posiłki będą tylko uzupełniać składniki odżywcze, które nasze ciało zdążyło już zużyć. 
Czy znasz powiedzenie "śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi"? Tego też nie należy rozumieć dosłownie, bo przecież nikt nie powinien ograniczać się do dwóch posiłków dziennie i to jeszcze z obiadem "zjedzonym na pół". Ale jakąś mądrą wskazówkę można stąd zaczerpnąć. Na przykład, że śniadanie musi być porządne, o wiele bardziej kaloryczne od kolacji. Ludzie mają głupie przyzwyczajenie do głodzenia się rano, a obżerania na noc. Potem się dziwią, że przybierają na wadze... To co zjemy wieczorem już w nas zostanie, nie spalimy tego! A to, co spożyjemy na śniadanie dostarczy nam energii na ubranie się, wyjście z domu, podbiegnięcie na przystanek, zawiązanie sznurówki czy wspięcie się na palce, by ściągnąć sweter z półki. Po prostu te kalorie zużyjemy! Dlatego staraj się jeść mniej na kolacje, a po kilku dniach gwarantuję Ci, że Twój organizm przestawi się na nowy rytm i obudzisz się głodna.

Co więc zjeść na śniadanie?
Ja na przykład nie przepadam za chlebem. Bez względu na to, czy jest to puszysty pszenny bochenek, ciemny, ziarnisty graham czy jakikolwiek inny. Po prostu preferuję bułki, dlatego codziennie rano kupuję sobie swoją ulubienicę z piekarni "Domino" i na samą myśl o tym, z czym ją dzisiaj przyrządzę, cieknie mi ślinka i prawie biegnę ze sklepu, by już móc ją skosztować. Z czym zwykle zjadam taką bułkę? Oczywiście, jej chrupiący pyszny smak musi dopełniać masło (w żadnym wypadku margaryna lub inny tłuszcz do smarowania!), a następnie to już zależy od tego, na co w danym dniu mam ochotę.
Najczęściej preferuję kompozycje wielotematyczne. Im więcej składników, kolorów i zapachów tym lepiej! Na mojej bułce prawie codziennie gości wędlina (mam to szczęście, że szynki i polędwice kupuję u prywatnego hodowcy), ser żółty, mozzarella lub owczy, do tego obowiązkowo sałata i warzywa takie jak pomidor, ogórek, papryka, cebula, czosnek posypane szczypiorkiem i doprawione pieprzem. Jeżeli moje kubki smakowe domagają się słonego posmaku, używam ziół lub vegety. Na mojej kanapce często gości także jajko i niestety, muszę się przyznać, keczup... To moje małe prywatne uzależnienie, nad którym nie potrafię panować. Jest to składnik, który mogłabym dodawać do każdej potrawy i często to robię... Oczywiście, że zdrowiej jest jeść świeże pomidory, ale każdy ma jakieś małe grzeszki i ulubiony "syf", który będzie jadł mimo wszystko, bo po prostu mu smakuje.


Inny rodzaj śniadania z bułką w roli głównej to wersja "na słodko", którą często wybieram w piątki, czyli dzień bezmięsny. Oprócz standardowej warstwy masła, smaruję pieczywo "domowym" (czyli nie ze sklepu, lecz z prywatnej pasieki) miodem, a na to ustawiam plastry twarogu - białego sera. Efekt jest nieziemski i myślę, że znany przez wielu smakoszy. Jeśli jeszcze tego nie próbowałaś, to zachęcam - jest bosko! Co do tego? Znakomicie skomponuje się bawarka, zwykłe gorące mleko lub wersja dla ludzi lubiących wyzwania - kakao! To gorące połączenie, które może zasłodzić Cię na śmierć, ale czasem każdy z nas ma takie dni, że i kilogram cukru nie zaspokoi jego parcia na słodkie.


Wracając do tematu bułek, to pewno nie toleruję starego pieczywa. Gumowe, wyschnięte bułki to ostatnia rzecz, na jaką bym miała ochotę tuż po przebudzeniu. To ważne, co zjesz na śniadanie, bo od tego będzie zależała nie tylko Twoja sprawność fizyczna w ciągu dnia, ale także humor.
Nigdy nie wychodź z domu głodny. Stare polskie przysłowie nie kłamie: "Polak głodny, Polak zły"! Po co masz psuć humor sobie i osobom, które staną na Twojej drodze? Czy nie łatwiej wyjść do pracy, szkoły z brzuchem pełnym jakiegoś przysmaku? Wtedy uśmiech aż sam ciśnie się na usta i tak rozpoczęty dzień po prostu nie może być zły.


Dlatego sama sprawdź, co najbardziej odpowiada na pierwszy, najważniejszy posiłek Tobie. Ja osobiście próbowałam już różnych rzeczy. W ubiegłym roku codziennie na śniadanie pochłaniałam miskę mleka z domowym muesli (niestety, okazało się, że mój organizm nie przyswaja już mleka w tak dużych i częstych ilościach, dlatego musiałam zrezygnować z tego dania). Dlaczego "domowym" muesli? To proste - chciałam żyć smacznie, zdrowo i... taniej. Przyrządzanie swojego własnego muesli to po prostu przyjemność. Sama wybierasz składniki, które możesz codziennie zmieniać w zależności od tego, na co masz ochotę. Cudownym rozwiązaniem są zawsze suszone owoce, a pasują właściwie to wszystkiego - od jogurtu czy kefiru poczynając, poprzez naleśniki i desery, na mleku kończąc. Jeśli kupisz ich większą ilość, np. bezpośrednio w hurtowni, zapłacisz znacznie mniej niż w przeliczeniu za opakowanie 20 dag w zwykłym sklepie. W dodatku muesli, które sama skomponujesz będzie o wiele mniej kaloryczne. Przyjrzyj się opakowaniu płatków muesli, które kupujesz w sklepie. Czy malutkim druczkiem nie jest tam napisane o dodatku cukru? A może o kandyzowanych owocach? Albo płatki oblane są czekoladą? Przecież to dziesiątki, a czasem wręcz setki dodatkowych niepotrzebnych kalorii! Wystrzegaj się ich jak ognia. Uwierz mi na słowo, że po dodaniu rodzynek czy żurawiny Twoje muesli naprawdę będzie słodkie - te owoce to takie naturalne słodziki!
Spróbuj skomponować własną mieszankę. Czego ja używam w moim muesli?
  • rodzynki
  • żurawina
  • suszone banany
  • migdały
  • pestki dyni
  • orzechy
  • płatki żytnie lub owsiane




Innym ważnym dodatkiem są świeże owoce. W okresie zimowym spokojnie możesz je zastąpić tymi suszonymi, ale w ciepłym sezonie staraj się komponować w swoim muesli owoce, które właśnie są dostępne na rynku w atrakcyjnych cenach. Wybór jest przecież ogromny! Truskawki, maliny, poziomki, borówki, porzeczki, agrest, jabłka, gruszki, winogrona, banany, brzoskwinie, ananasy, morele - to tylko niektóre z nich. Właściwie to do swojego muesli możesz dodać, co tylko chcesz! Nie bój się eksperymentować. Znajdź swój własny ulubiony smak.
Taką mieszankę możesz dodać także do owsianki. Gwarantuję, że zapewni Ci ona mnóstwo energii, siły i nasyci Cię na dobrych parę godzin, a przy tym nie obciąży Twojego żołądka. Wszystko za sprawą magicznego błonnika, którego owsianka zawiera całe mnóstwo. Uwaga dla osób na diecie! Owsianka bardzo pomaga w wypróżnianiu... :)
Sama sprawdź, co jest najlepsze dla Ciebie. Śniadanie na słodko a'la france - croissant z dżemem, miodem, owocami? A może typowe "porządne" angielskie - fasolka, boczek, jajko?
Oczywiście, jego forma zależy też od planów na najbliższy czas. Jeśli jest to leniwa niedziela, którą spędzisz w łóżku, to znakomitym rozwiązaniem jest delikatne śniadanie na słodko do łóżka z mlekiem w roli głównej, jednak tego typu posiłku nie polecałabym przed treningiem lub zawodami. Wtedy lepiej skusić się na porcję warzyw, węglowodanów i przede wszystkim białka. Dlaczego? Po pierwsze dostarczą nam więcej "lepszej" energii (tej, która dłużej będzie się rozkładać w naszym żołądku i nasyci nas aż do obiadu), a po drugie białko to kluczowy składnik przy aktywności fizycznej, wspomagający budowę mięśni.
Pozostaje mi więc powiedzieć już tylko jedno...
Smacznego!!!